Jan Samsonowicz

Urodzony 14 IX 1888 w Klimkiewiczowie (obecnie Ostrowiec Świętokrzyski). Studia (do 1914) na Uniwersytecie w Sankt Petersburgu. Asystent w Zakładzie Geologii i Paleontologii UW (1916–1919) oraz wykładowca i profesor Wolnej Wszechnicy Polskiej (1918–1925). Pracownik Państwowego Instytutu Geologicznego (1919–1935). Habilitacja z geologii i paleontologii na UW (1926). Profesor i kierownik Zakładu Paleontologii UJK we Lwowie (1935). Podczas okupacji uczestnik tajnego nauczania. Profesor UW (1945). Pierwszy redaktor „Acta Geologia Polonica” (od 1950).

Geolog, stratygraf i paleontolog, prowadził badania regionalne, zajmował się także kartografią geologiczną, poszukiwaniem surowców mineralnych i hydrogeologią. Odkrywca m.in. rud żelaza w Rudkach, fosforytów w Rachowie i węgla kamiennego na Wołyniu.
Członek Lwowskiego Towarzystwa Naukowego, TNW (1936), PAU (1939), PAN (1952, 1956).
Zmarł 3 XI 1959 w Warszawie.

Cechsztyn, trias i lias na północnym zboczu Łysogór, Warszawa 1929; Objaśnienie arkusza opatów ogólnej mapy geologicznej Polski w skali 1 : 100 000, Warszawa 1934; Dewon Wołynia 1950; Cambrian paleogeography and the base of the Cambrian System in Poland, Mexico 1956.

W. R. Brociek, Prof Jan Samsonowicz. Życie i działalność 1888–1959, Muzeum Historyczno-Archeologiczne w Ostrowcu Świętokrzyskim 2008.

MICHAŁ SZULCZEWSKI

JAN SAMSONOWICZ

1888–1959

 

Profesora Jana Samsonowicza właściwie nie znałem, słuchałem tylko jego wykładów z „geologii historycznej”, ale egzaminu u niego już nie zdawaliśmy; egzaminowali nas adiunkci, byłem bowiem na ostatnim roku studiów geologicznych, dla którego profesor wykładał. Był drobny, siwiuteńki, wydawał się kruchy i mówił cicho, wspomagając się mikrofonem. To był ostatni rok jego życia – miał 71 lat.

Urodził się 14 września 1888 roku w Klimkiewiczowie, osadzie fabrycznej przy Ostrowcu Świętokrzyskim. Los mu z początku nie sprzyjał. Matkę Antoninę stracił, gdy miał dwa i pół roku, przypuszczalnie podczas narodzin drugiego dziecka. Ojciec, Tomasz Adam, był rewidentem wagonów kolejowych i musiał przenosić się z miejsca na miejsce wraz z nim i nową rodziną. Na dęblińskim przystanku tej peregrynacji Jan skończył w 1899 roku dwuletnią szkołę elementarną (mieściła się w obrębie twierdzy), ale do gimnazjum mógł pójść dopiero, gdy ojca w 1900 roku przeniesiono do Kielc.

Wstąpił tam w 1901 roku do gimnazjum państwowego, lecz pierwszeństwo spraw narodowych zakłóciło szkolną naukę. Destabilizacja polityczna w Rosji wzmogła w Królestwie Polskim nadzieje wolnościowe i nastroje rewolucyjne, a wśród zgodnych i powszechnych żądań znalazło się spolszczenie szkolnictwa państwowego. W 1905 roku rozpoczął się bojkot szkoły rosyjskiej i Jan z polskimi kolegami strajkował także w swoim w gimnazjum.

Skończyło się to dla nich nadspodziewanie pomyślnie. Gdy bowiem w czerwcu 1905 roku w szkołach Królestwa Polskiego nieposiadających praw rządowych zakładów naukowych wprowadzono możliwość prowadzenia wykładów w języku polskim, istniejąca w Kielcach od dwóch lat Szkoła Handlowa Miejska, która takowe posiadała, wraz z wszystkimi szkołami handlowymi w Królestwie wystąpiła o zmianę na szkołę tych praw pozbawioną, ale za to z polskim językiem wykładowym. Z mocnym wsparciem społecznym zgodę na to uzyskano i w tak zreformowanej szkole kieleckiej rozpoczął się rok szkolny 1905/1906.

Polscy uczniowie gremialnie opuścili wobec tego gimnazjum rosyjskie i wielu z nich przeniosło się do Szkoły Handlowej, która dla rówieśników Samsonowicza utworzyła najwyższą na razie klasę IV. Uczono tam wprawdzie według programu realnego z handlowym kierunkiem zawodowym w klasach wyższych, ale nadrabiano to ambitnymi programami przedmiotów ogólnych i pracą uczniów w kołach samokształcenia. Samsonowicz żywo uczestniczył w kole przyrodniczym, brał udział w jego wycieczkach i wygłaszał referaty. Program przyrody w najwyższych klasach obejmował „systematyczny wykład mineralogii, petrografii i geologii z paleontologią”, a położenie miasta pośród Gór Świętokrzyskich kierowało zainteresowania ku odsłaniającym się wokół skałom i zawartym w nich skamieniałościom. Przystał więc do uczniowskiej grupki kolekcjonerów, a najbliższego przyjaciela i kompana do wspólnych wypraw i poszukiwań znalazł w Janie Czarnockim, koledze od czasów gimnazjalnych. W Szkole Handlowej byli wprawdzie tylko rok w jednej klasie, a trzy lata razem w tej szkole, bo potem Czarnocki tę klasę repetował i w 1908 roku szkołę opuścił. Nie przerwało to jednak ich przyjaźni i nie osłabiło wspólnej pasji. Wędrowali po całych Górach Świętokrzyskich, pieszo aż po Góry Pieprzowe i Sandomierz. Wyróżniało ich spośród uczniów, że nie poprzestawali na referatach czerpiących informacje z lektury, lecz pisali też rozprawy oparte na własnoręcznie zebranym materiale. Po tym, co referowali w kółku, można sądzić, że Samsonowicza bardziej pociągała wówczas archeologia, podczas gdy Czarnocki zawsze pochłonięty był przed wszystkim geologią.

Plonem licznych wycieczek z półtorarocznego okresu była wspólnie napisana obszerna rozprawa Powiat Kielecki pod względem archeologicznym (z Samsonowiczem jako pierwszym autorem), przedstawiająca charakterystykę zebranych narzędzi kamiennych i ceramiki (samych skrobaczy ok. 400 i naczyń tyle samo!), zaś Czarnocki samodzielnie napisał rozprawę paleontologiczną. Obie wyszły drukiem w „Pamiętniku” maturzystów z 1909 roku. Były to jeszcze próby amatorskie, skupione na opisie materiału i z braku odpowiedniej literatury wstrzemięźliwe w jego szczegółowej identyfikacji i wnioskach. Świadczyły one wszakże, że zainteresowania obu młodzieńców wyraźnie się już krystalizowały, a przyszłość pokazała, że istotnie wyznaczyły one kierunek dróg życiowych, które wysoko miały ich zaprowadzić.

Do matury (a zdawano także buchalterię) dotarła klasa Samsonowicza w 1909 roku, jako pierwsza w krótkiej historii szkoły. Na pożegnanie z uczelnią odbył się w Teatrze Ludwika literacko-muzyczny wieczór maturzystów ku uczczeniu Młodej Polski, a „salę wypełniła po brzegi najwytworniejsza publiczność kielecka”1. Chwalił ich potem sam maestro Henryk Opieński w warszawskiej „Nowej Gazecie”, że stanowili wyjątkową bez wątpienia klasę, a wyróżniał ich poziom intelektualny i kulturalny, kilka talentów artystycznych, zaś „wstrząśnienia społeczne lat ostatnich pogłębiły tę młodzież i wpłynęły bardzo dodatnio na jej wyrobienie”2.

Abiturienci – zwłaszcza jak na szkołę handlową niepospolici – nie zadowolili się uzyskanym w niej wykształceniem. Wszyscy zamierzali studiować, a że większość pochodziła z ziemiańskich i inteligenckich rodzin – dosyć zamożnych, aby stać je było na wysłanie synów za granicę – wybierali się przeważnie na uczelnie zachodnie, najliczniej do Antwerpii, Nancy i Genewy. Pojedynczy tylko młodzieńcy zdecydowali się na Wszechnicę Jagiellońską, ale Uniwersytetu Warszawskiego w tych niepewnych czasach nikt nie brał pod uwagę. W podobnych okolicznościach dwa lata wcześniej ukończył Szkołę Handlową we Włocławku i wyjechał na studia do Paryża Roman Kozłowski, także późniejszy profesor UW.

Samsonowicz postanowił zaś studiować w Sankt Petersburgu. Był niezamożny, a studiowanie w Rosji kosztowało mniej niż na zachodnich uniwersytetach, ale gdyby nie wsparcie dziadka Konarzewskiego, to i na te studia stać by go nie było. Zresztą nawet z pomocą dziadka starczało mu czasem ledwie na jeden posiłek dziennie i wówczas – jak później wspominał – kontentował się zwykle kaszą gryczaną. Polski egzamin dojrzałości ze Szkoły Handlowej nie uprawniał do podjęcia studiów uniwersyteckich, więc najpierw rok spędził, przygotowując się do matury państwowej w zakresie gimnazjum humanistycznego, ale zdał ją jako ekstern wiosną 1910 roku, już w Petersburgu.

Jesienią mógł zatem wstąpić na petersburski uniwersytet. Wybrał sekcję geologiczną na Wydziale Matematyczno-Przyrodniczym i studiował u profesorów Franciszka Lewinssona-Lessinga i Aleksego Borysiaka. Pierwszy rok studiów znów przerwały mu rozruchy polityczne, tzw. tołstojowskie, w które nie omieszkał się zaangażować. W następnym roku potrafił jednak odrobić zapóźnienia, choć czas dzielił między studia i dorabianie. Udzielał korepetycji, a w dwóch ostatnich latach wykonywał pomocnicze prace geologiczne dla firm i w Komitecie Geologicznym. Dzięki temu trafiła mu się w 1912 roku nadzwyczaj atrakcyjna dla początkującego geologa sposobność wzięcia udziału w charakterze kolektora w ekspedycji na Syberię, w dolinę Jeniseju.

Pojawiał się jednak w tym okresie także w Górach Świętokrzyskich, dalej penetrował je z Czarnockim i z lat 1911–1915 pochodzą ich najwcześniejsze z dojrzałych już wspólnych publikacji geologicznych. Wspomogło ich nawiązanie znajomości z Dymitrem Sobolewem z warszawskiego Instytutu Politechnicznego, który był wówczas najwyższym autorytetem w geologii tego rejonu, a do dwóch zapaleńców odnosił się bardzo życzliwie. Pod jego okiem opracowali skamieniałości do swej pierwszej prawdziwie naukowej publikacji – o górnym dewonie z Miedzianki z 1911 roku, a gdy potem skupili się na cechsztynie – użyczył im nawet zebranych przez siebie skamieniałości i korespondował z nimi w sprawie ich poglądów.

W Petersburgu Samsonowicz poznał natomiast Henrykę, córkę pracującego tu wcześniej metalurga, Henryka Bogowida Korwin-Krukowskiego, w dalszej przyszłości profesora i nawet rektora krakowskiej Akademii Górniczej. Dziewczyna była zdolna i przedsiębiorcza, gdyż studiowała geografię na tym, co i on, wydziale, a kobiety na uniwersytecie były jeszcze wtedy rzadkością. Sentyment utrwalił się małżeństwem, ale dopiero 18 VII 1919 roku, po ich powrocie do Polski, gdy Jan mocniej stanął na nogach. Studiował Samsonowicz w Sankt Petersburgu wszystkiego cztery lata. Na wiosnę 1914 roku złożył państwowe egzaminy ustne, wymaganą rozprawę napisał o geologii Gór Świętokrzyskich i ostatniego dnia tego roku odebrał dyplom I stopnia, odpowiadający kandydatowi nauk.

Od kilku miesięcy toczyła się już wtedy wojna światowa, więc nie zwlekając, w styczniu 1915 roku, wrócił na stałe do Polski. Zatrzymał się w rosyjskiej jeszcze Warszawie, gdzie wkrótce dołączył do niego żonaty już wtedy Czarnocki. Dotarł on tu z małżonką z Kielc zajętych już przez Austriaków, po trzydniowej podróży dorożką, wynajętą na koszt Konarzewskiego, zacnego dziadka Samsonowicza, a przez granicę przeszwarcowawszy się z papierami podbitymi po znajomości przez jakiegoś austriackiego oficera.

Samsonowicza – jako jedynaka, od pójścia w sołdaty uchronił tzw. „niebieski bilet”, więc póki co żył z lekcji udzielanych w Towarzystwie Kursów Naukowych, którego wykładowcy szykowali się już do rychłego obsadzenia polskiej uczelni. Latem Warszawę zajęli Niemcy, a w połowie listopada następnego roku, jeszcze pod ich okupacją, reaktywowano Uniwersytet Warszawski z polską kadrą i z polskim językiem wykładowym. Najpierw wykłady, a potem Zakład Geologii i Paleontologii objął znany im z TKN dr Jan Lewiński, a ten z otwartymi rękami przyjął ich na asystentury. Tacy jak oni, bezdomni w Warszawie prowincjusze, zamieszkiwali tymczasem na terenie Uniwersytetu, a że większość młodych pracowników była kawalerami, więc kwitło tam też bujne życie towarzyskie, środek ciężkości mające w małżeńskim gospodarstwie Czarnockich.

Kursy naukowe przekształciły się w 1918 roku w prywatną szkołę wyższą – Wolną Wszechnicę Polską i w niej również Samsonowicz znalazł zatrudnienie aż do 1925 roku, w ostatnim okresie jako profesor ad personam. Samsonowicz i Czarnocki nie zamierzali jednak poprzestać na zajęciach akademickich. Tymczasem Dymitr Sobolew, rad nie rad, opuścił Polskę, zdany na niepewną przyszłość, a wraz z jego wyjazdem otworzyła się przed nimi możliwość przejęcia prymatu w badaniach geologicznych w Górach Świętokrzyskich. Uniwersytet nie miał wprawdzie z czego łożyć na prace terenowe, ale z pomocą przyszła Kasa im. Mianowskiego, która wspomogła ich w rozpoczęciu systematycznych badań.

Zabrali się ochoczo do pracy, ale wtedy nadszedł kres ich wspólnych badań. Po 1915 roku pracowali już osobno, tak podzieliwszy się Górami Świętokrzyskimi, że Czarnockiemu przypadła ich część zachodnia z Kielcami (z paleozoikiem bogatszym w problematykę), a Samsonowiczowi reszta, na wschód od Łagowicy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Czarnocki i Samsonowicz razem nie napisali już później ani jednej pracy, choć często zajmowali się pokrewnymi zagadnieniami. Wiadomo zresztą, że oddalili się od siebie nie tylko w pracy naukowej. Zawartej umowy – póki żył Czarnocki – obaj przestrzegali, ale i tak mieli sytuację luksusową, zważywszy, ilu teraz geologów depcze sobie w Górach Świętokrzyskich po piętach. W karierze akademickiej ze sobą nie konkurowali, bo Czarnocki nie zadbał o doprowadzenie studiów uniwersyteckich do końca, mimo ponagleń profesora Siemiradzkiego ze Lwowa.

Na Uniwersytecie obaj Janowie pozostali jednak tylko cztery lata. Już w 1919 roku pośród instytucji mających służyć podstawowym potrzebom niepodległej Polski powołano Państwowy Instytut Geologiczny (PIG), przed którym postawiono zadanie rozpoznania budowy geologicznej Polski, jej zasobów mineralnych i wód podziemnych. Do wypełnienia tej roli PIG potrzebował odpowiednio przygotowanych geologów, więc obu ich chętnie do niego przyjęto. Umożliwiało im to kontynuację rozpoczętych badań, a także polepszało warunki materialne, chociaż przed wzniesieniem budynku przy ul. Wiśniowej zarówno biura PIG, jak i pracowników z rodzinami wciśnięto do Pałacu Staszica, gdzie mieściły się rozmaite instytucje naukowe.

Samsonowicz przeniósł się z uniwersytetu do PIG 1 IV 1919 roku, ale pracę rychło przerwała mu wojna bolszewicka, bo na tę wojnę zgłosił się w lipcu 1920 roku ochotniczo. Szeregowy Samsonowicz na pola bitewne jednak nie dotarł. Podczas szkolenia zachorował na tyfus, a po wyleczeniu i rekonwalescencji wrócił do pracy w instytucie i pracował tam przez najbardziej owocne naukowo lata swego życia, do połowy lat 30. Zaczął od stanowiska geologa, a doszedł do pozycji naczelnika Wydziału Kartograficzno-Wydawniczego i redaktora serii wydawniczych PIG „Posiedzenia Naukowe”, „Sprawozdania” i „Prace”.

Zasadniczym jego zadaniem stało się teraz sporządzanie map geologicznych i ekspertyz. Póki pogoda pozwalała, większość czasu spędzał w terenie. Wędrował zwykle pieszo, czasem na dłużej wynajmował konia z bryczką – bywało, że przy dobrej pogodzie sypiał nawet pod nią, a mieszkał, gdzie się dało, najczęściej po chałupach. Kartowanie było zajęciem żmudnym, ale przymuszało do systematycznych obserwacji na całym obszarze oraz do równomiernego zajęcia się wszelką problematyką znajdującą wyraz kartograficzny. Trzon paleozoiczny Gór Świętokrzyskich pozostał na zawsze przedmiotem jego studiów, ale już od epizodu pracy w zakładzie Lewińskiego nie był jedynym, a z czasem usunął się nawet na plan dalszy. Obszar kartowanych przez Samsonowicza arkuszy (Opatów, Sandomierz) skupiał się wprawdzie wokół niego, ale sięgał także w jego szerokie obrzeżenie mezozoiczne. Nabył przez to kompetencji bardzo szerokich, pod względem stratygraficznym obejmujących całość fanerozoiku, od kambru po czwartorzęd.

Wiedza stratygraficzna – stanowiąca wstępny poziom poznania regionalnej budowy geologicznej – była tu zapóźniona i daleka od kompletności, ucierały się też dopiero standardowe podziały stratygraficzne, toteż ustalanie charakterystyki i następstwa wiekowego jednostek skalnych stało się podstawowym przedmiotem jego badań.

Ważne odkrycia przyszły już w okresie zatrudnienia na uniwersytecie. W 1918 roku Samsonowicz znalazł dowody paleontologiczne, że sukcesja stratygraficzna rozpoczyna się w Górach Świętokrzyskich kambrem dolnym, a nie środkowym (jak do tej pory sądzono), zaś kambr środkowy ma pełniejszy zakres stratygraficzny, niż było wiadomo. Komunikat o tym i dwa obszerne artykuły o paleozoiku świętokrzyskim zamieścił w latach 1916–1918 w wydawnictwach TNW. Gdy pracował już w PIG, rozróżnił także trzy niższe piętra ordowiku, wszystkie piętra nazywanego wtedy gotlandem syluru (jedne i drugie podniesione w przyszłości do rangi oddziałów), a nawet wiele poziomów graptolitowych z ich angielskiego wzorca.

Dopełnienie znajomości sukcesji stratygraficznej paleozoiku i zwiększona rozdzielczość jej podziału umożliwiły mu przedstawienie syntetycznych wniosków wykraczających daleko poza samą stratygrafię. Przestrzenne rozmieszczenie jednostek stratygraficznych ujawniło nowe elementy fałdowej struktury tektonicznej tego regionu, z kolei luki w pionowym następstwie jednostek – jak tę w górnym ordowiku – Samsonowicz wyjaśniał dźwignięciami tektonicznymi, podobnie jak Czarnocki, dopatrujący się wielu faz tektonicznych w późnym paleozoiku dalej na zachodzie. Była w tym z pewnością przesada, ale nie zdawano sobie jeszcze wtedy sprawy, że eustatyczne zmiany poziomu oceanu mogą wywoływać podobne skutki.

Wiadomo było jednak już wcześniej, że dwóm obszernym lukom towarzyszyły niezgodności kątowe i te miały bezsporną przyczynę tektoniczną. Wskazywały one, że w paleozoiku tworzywo skalne Gór Świętokrzyskich zostało sfałdowane dwukrotnie: najpierw w czasie odpowiadającym orogenezie kaledońskiej (przed dewonem), a ostatecznie w waryscyjskiej (w karbonie). Najbardziej bodaj doniosłym odkryciem Samsonowicza było jednak stwierdzenie, że ordowik w różnych miejscach leży wprost na kambrze dolnym, środkowym bądź górnym. Udowodnił tym samym metodą stratygraficzną istnienie jeszcze starszej fazy orogenicznej, która w późnym kambrze sfałdowała i wyniosła góry nazwane przez niego Sandomirydami, zrównane już przed transgresją morza ordowickiego.

W 1932 roku, po pięciu latach prac terenowych, wydano drukiem jego arkusz Opatów, będący jednym z czterech arkuszy mapy geologicznej Polski w skali 1:100 000, które ukazały się przed wojną. Dwa lata później opublikowano po polsku i po francusku objaśnienia do niego, zawierające usystematyzowaną charakterystykę całej sukcesji stratygraficznej – od paleozoiku po czwartorzęd oraz wywiedzioną z niej historię geologiczną tego obszaru.

W badaniach Samsonowicza natury przyrodniczej nieodłącznie zawierało się poszukiwanie użytecznych surowców mineralnych. Miał on także w tej dziedzinie wybitne sukcesy, a także satysfakcję z górniczego wykorzystania swych odkryć. Pierwszym z nich było odkrycie złóż rud żelaza w sąsiedztwie poprzecznej dyslokacji łysogórskiej, najpierw hematytu w 1922 roku, a dwa lata później pirytu. Po ich szczegółowym opracowaniu złożowym w Rudkach pod Nową Słupią zbudowano kopalnię „Staszic” i w 1930 roku rozpoczęto wydobycie rudy, trwające do roku 1973. To był jego wkład w Centralny Okręg Przemysłowy.

Jeszcze pracując na uniwersytecie, zainteresował się też pokrywającym niziny plejstocenem (wówczas dyluwium). Pisał o jego wykształceniu na Podlasiu, osadach zastoisk lodowcowych i o budowie geologicznej okolic Warszawy. Z tego uniwersyteckiego okresu wyróżnia się jednak wspólne z Lewińskim (1918) studium budowy geologicznej i ukształtowania powierzchni podłoża „dyluwium” we wschodniej części Niżu północnoeuropejskiego. Była to praca pionierska, bo korzystając z wierceń przebijających cienki tu czwartorzęd, sięgnęła do struktur geologicznych zupełnie niedostępnych na powierzchni. Poszedł jeszcze Samsonowicz dalej tym tropem tuż przed wojną, korzystając z nowych wierceń nad brzegiem Bałtyku. Napisał o tym po niemiecku, w jedynym artykule opublikowanym przezeń przed wojną za granicą (w Szwecji, 1938).

Z przedwojennego dorobku Samsonowicza szczególnie wyróżniają się jeszcze dwie obszerne rozprawy poświęcone mezozoikowi. Pierwsza z nich opisuje wykrytą przez niego antyklinę Rachowa (1925) i przedstawia postęp transgresji morza kredowego w epizodach albskim i cenomańskim. Przyniosła ona również odkrycie najbogatszego w Polsce złoża fosforytów, a służyła też jako wzorzec stratygrafii tej części kredy na Niżu Polskim w późniejszych dziesięcioleciach. Druga, Cechsztyn, trias i lias na północnym zboczu Łysogór (1929), wyróżniona w 1930 roku nagrodą im. Pileckich Kasy Mianowskiego, porządkuje rozgraniczenie dominujących w tym przedziale różnowiekowych czerwonych formacji terygenicznych oraz wprowadza podstawy ich identyfikacji i podziału. Wyłonił się przy tym obraz deformacji tektonicznych triasu i niezgodności starokimeryjskiej z płytowo przykrywającą go jurą.

Nie opuściła też Samsonowicza ciekawość archeologii, a zajął się także dziejami górnictwa i geologii. Badając formacje górnojurajskie, wraz ze Stefanem Krukowskim odnalazł w nich źródło surowca na narzędzia neolityczne z krzemieni pasiastych oraz obecnie dostępną do zwiedzania kopalnię, gdzie je wydobywano (1923, 1924). Dostrzegł też ślady eksploatacji rudy żelaza sprzed wieków na złożu w Rudkach, pisał o historii górnictwa rud żelaza w północnym obrzeżeniu Gór Świętokrzyskich, nakreślił historię geologii w Polsce, a wypowiadał się też o jej obecnej sytuacji i o jej przyszłości.

Pracując w PIG, Samsonowicz nie zaniedbał jednak kontaktu z uniwersytetem i widać z jego poczynań, że wychodził naprzeciw możliwości powrotu na uczelnię, gdyby się gdzieś zwolniła odpowiednia katedra. Oczekujących na taką sposobność było w PIG i firmach poszukiwawczych więcej, bo praca tam była korzystniejsza niż na poślednich stanowiskach akademickich, natomiast profesura na późniejsze lata była marzeniem elity. Droga ku niej szła przez habilitację, więc najpierw w 1925 roku nostryfikował dyplom z Petersburga jako doktorat, a rok później habilitował się u profesora Lewińskiego „do geologii i paleontologii”, na podstawie wspomnianej rozprawy Cechsztyn, trias i lias na północnym zboczu Łysogór, jeszcze nieopublikowanej. Docentura zobowiązywała do semestralnego wykładu raz na dwa lata, więc wykładał geologię regionalną Polski.

Bez wątpienia miał w swojej dyscyplinie najwyższą reputację, bo na propozycje profesury nie musiał długo czekać i wkrótce mógł w nich przebierać jak w ulęgałkach. Dwukrotnie, w 1925 i 1928 roku, odmówił objęcia katedry paleontologii na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie, a w 1929 roku – katedry geologii na Uniwersytecie Poznańskim. Nie przyjął także w 1932 roku propozycji objęcia katedry geologii i paleontologii na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie po odchodzącym na emeryturę profesorze Józefie Siemiradzkim, bo proponowana mu profesura nadzwyczajna pogorszyłaby jego sytuację materialną, a minister Janusz Jędrzejewicz nie chciał przystać na zwyczajną. Kiedy jednak w czerwcu 1935 roku oferowano mu w Wilnie profesurę zwyczajną z katedrą geologii, zrazu się zgodził, ale wycofał się miesiąc później, gdy nowy minister, Wacław Jędrzejewicz, nominował go na takąż profesurę i kierownictwo zakładu paleontologii we Lwowie.

Stanowisko to objął 2 X 1935 roku i krążył odtąd między Lwowem a Warszawą. Wiązał go ze stolicą przede wszystkim dom i rodzina – żona ucząca w gimnazjum i troje dzieci: Anna, Andrzej i znacznie od nich młodszy, pięcioletni Henryk, który wyrósł potem na rektora warszawskiego Uniwersytetu i ministra. Najchętniej latał samolotem, póki go jakaś burza nie skłoniła do poprzestania na podróżach naziemnych. Zatrudnienie we Lwowie było dlań skądinąd dogodne, bo pod bokiem miał tu Podole i Wołyń – pierwsze na wschód od Gór Świętokrzyskich krainy, gdzie znów odsłaniał się paleozoik, ale należący już nie do splotu górotworów środkowej Europy, lecz do pokrywy prekambryjskiej platformy rosyjskiej. Na Podolu ukazywał się on w malowniczych dolinach Dniestru i jego dopływów, a na Wołyniu skąpo i dlatego był tam słabo poznany, ale przez to bardziej pociągający, toteż od objęcia katedry we Lwowie tematyka wołyńska wychodzi zdecydowanie na pierwszy plan w jego badaniach.

Wołyń był mu nieobcy, bo zwłaszcza w okolice Pełczy zaglądał już kilkakrotnie i pisywał od 1927 roku o tamtejszej geologii, z dewonem niespodzianie wynurzającym się na powierzchnię oraz z kredą i trzeciorzędem przykrywającymi tam paleozoik. Teraz miał możność znacznie poszerzyć zakres swych zainteresowań. Dopatrywał się śladów „zlodzenia” w skałach, które wziął za perm nad Horyniem, zagłębił się w kontrowersyjne problemy bazaltów z Janowej Doliny, ale najwięcej trudu włożył w rozpoznanie paleozoicznego podłoża Wołynia. Przy uładzonym stylu budowy geologicznej całej tej domeny, o stosunkach stratygraficznych można tam było sądzić, wspierając się analogią do Podola, ale by się dalej posunąć, trzeba było dobrać się do podłoża kredy wierceniami. Samsonowicz w roku 1931 postawił prostą w istocie hipotezę, a potem w licznych publikacjach udowodnił, że na wołyńskim odcinku zachodniego skłonu Wołyńsko-Ukraińskiego „wału” krystalicznego spoczywają kolejno na sobie systemy paleozoiczne, tworząc łagodnie pochyloną na zachód monoklinę.

Pozostawało teraz do ustalenia rozgraniczenie pasów, którymi dochodzą one do ścinającego je spągu kredy. Obecność ordowiku w podłożu kredy Samsonowicz przyjmował od początku, bo w zlepieńcach kredowych (cenomańskich) znajdował ordowickie konkrecje fosforytowe na wtórnym złożu, ale dopiero sfinansowanie przez Wołyńskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk przeszło dwudziestu płytkich wierceń, wykonanych pod jego kierunkiem we wschodniej, nadhoryńskiej części Wołynia umożliwiło mu umiejscowienie rozpoczynającego monoklinę ordowiku i leżącego na nim „gotlandu”. Podstawą paleontologiczną rozpoznania „gotlandu” (czyli syluru) były ramienionogi – takie same, jak opisane wcześniej w monografii profesora Romana Kozłowskiego z 1929 roku z warstw skalskich na Podolu. Kolejny system – dewoński – odsłaniał się w Pełczy, więc Samsonowicz w 1932 roku uznał za prawdopodobne, że dalej powinien ukrywać się karbon, a jeśli karbon, to w nim być może i węgiel. Naprowadziły go na to już w 1922 roku – podobnie jak redeponowane fosforyty na ordowik – otoczaki z fauną karbońską z tych samych zlepieńców cenomańskich. Karbon nigdzie na Wołyniu nie pokazuje się na powierzchni, że zaś największe otoczaki pojawiały się na zachodzie, domniemywał, że ich macierzystych formacji trzeba szukać pod kredą w tym właśnie kierunku. W 1931 roku określił więc obszar przypuszczalnego występowania karbonu, wskazał na możliwość występowania w nim węgla i postulował rozpoczęcie wierceń poszukiwawczych.

Zapewne kryzys gospodarczy powściągał chęci ryzyka i zdecydowała się na to dopiero sześć lat później „Wspólnota Interesów Górniczo-Hutniczych”. Wiercąc pod kierunkiem Samsonowicza coraz dalej ku zachodowi, w lutym 1938 roku natrafiono na karbon, a w maju w kolejnym wierceniu napotkano w nim, liche wprawdzie, wkładki węgla. Od jesieni 1938 roku zintensyfikowano więc prace wiertnicze i gdy latem 1939 roku pokazały się wreszcie całe ich pokłady – wyłoniła się wizja polskiego Zagłębia Nadbużańskiego. Zakład Samsonowicza siedział kamieniem nad materiałami z wierceń, czuwał nad wszystkim Henryk Makowski, ze strony „Wspólnoty” wspomagał go docent Zdzisław Pazdro... i nagle wszystko wzięło w łeb. Wybuchła wojna. Trzecia i najbardziej niszcząca w życiu profesora.

Najbliższa przyszłość miała mu przynieść całkiem inną zmianę, bo w styczniu 1939 roku zmarł profesor Lewiński i Samsonowiczowi zaproponowano po nim katedrę geologii na Uniwersytecie Warszawskim. To mu odpowiadało – kierownictwo Zakładu Geologii miał tam objąć 1 stycznia 1940 roku. Wojna zastała go jeszcze we Lwowie, skąd 5 września, po dwóch dobach podróży, dotarł do rodziny zostawionej w Warszawie. Z pewnością łudził się jeszcze – jak wtedy wszyscy – że wojna potrwa niedługo, że wybawią nas zachodni sojusznicy, że wróci kontynuować, co zaczął – nieświadom, że zostawia za sobą bezpowrotnie Lwów, Wołyń, największe odkrycie złożowe swego życia, prowadzone z zapałem prace i z rozmachem kreślone plany na przyszłość.

Wydostał się, Bogu dzięki, ze Lwowa, nim doszli tam Sowieci, ale z ciężkim zatruciem, którego skutki nękały go do końca życia. Pierwszy rok niemieckiej okupacji naznaczyły choroba i przygnębienie. Pracę zarobkową podjął dopiero po roku i znalazł ją najpierw w dyrekcji warszawskich wodociągów. Sporządzał dla niej opracowania hydrogeologiczne na podstawie starych wierceń, póki profesor Roland Brinkmann nie spowodował przeniesienia go od 1 VI 1943 roku do Aussenstelle des Reichsamtes für Bodenforschung, którego był dyrektorem. Był to urząd utworzony w miejsce przedwojennego PIG, z personelem polskich geologów, ale Samsonowicz pracować tam nie chciał i w obu tych instytucjach był zatrudniony jako pracujący w domu nieetatowy ich współpracownik. Trudno powiedzieć, czy intencją Brinkmanna było tylko lepsze wykorzystanie Samsonowicza, czy także wzgląd na niego, w każdym razie z jego polecenia profesor najpierw przez dziesięć miesięcy opracowywał swoje dawne spostrzeżenia terenowe z Sandomierskiego, a pod koniec okupacji porządkował archiwalne materiały wiertnicze.

Miał też wtedy profesor Samsonowicz drugie, tajne pole działalności: nauczanie. Zaczął w 1941 roku od zajęć dla trójki młodych ludzi, następnego roku u siebie w domu wyłożył już kurs geologii dla uczestników studiów SGGW, z udziałem profesorów Wydziału Rolnego Uniwersytetu Poznańskiego, a od jesieni 1943 roku wykładał geologię dla geografów i geologów w kompletach zorganizowanych przez profesorów Wydziału Matematyczno-Przyrodniczego Uniwersytetu Warszawskiego. Zajęcia odbywały się dwa razy w tygodniu, w sześciokrotnie zmienianych prywatnych mieszkaniach; egzaminy miały być we wrześniu, ale przedtem wybuchło powstanie. Praca w urzędzie ustała już w połowie lipca, w ogólnym rozgardiaszu, gdy sowiecka ofensywa docierała do Wisły.

Potem przyszła nadzieja i gorycz powstania, pogłębiona tragedią śmierci starszego syna. Andrzej – porucznik AK z batalionu „Zośka” i kawaler orderu Virtuti Militari – zginął podczas przygotowywania bezowocnego desantu żołnierzy gen. Berlinga na przyczółku czerniakowskim. Czekała go jeszcze wędrówka z płonącej Warszawy do obozu w Pruszkowie – z obojczykiem i żebrami złamanymi przez walącą się ścianę, wywiezienie do Starachowic i wreszcie wkroczenie tam Armii Czerwonej tego samego dnia, co do zrujnowanej Warszawy. Ruszyć się stamtąd można było dopiero, gdy wznowiono komunikację kolejową, więc Samsonowicz wyjechał do Warszawy 10 lutego, ale dotarł do niej po dziesięciu dniach, bo pociąg wojskowy, w którym się znajdował, miał wypadek i uczonemu na nowo popękały żebra.

Następnego dnia po przyjeździe Samsonowicz zgłosił się do władz uniwersyteckich, a 6 marca zasiadł za stołem obrad nad wznowieniem działalności Uniwersytetu. Przygotowania nabierały rozpędu i wreszcie 15 listopada 1945 roku – z sześcioletnim opóźnieniem – mógł rozpocząć jawne wykonywanie swej powinności profesorskiej pierwszym wykładem z geologii.

Wykład odbył się w jego ocalałej kamienicy przy ul. Wilczej 22, odziedziczonej po Henryku Krukowskim, gdzie zagnieździła się na początku geologia uniwersytecka. Znów pod jednym dachem odbywały się zajęcia i mieszkali nauczyciele akademiccy – teraz Roman Kozłowski, Stefan Różycki, Tadeusz Penkala, Antoni Łaszkiewicz i inni. Do studiowania i pracy naukowej brakowało wszystkiego: księgozbiory geologiczne zakładu uniwersyteckiego i PIG doszczętnie spłonęły, nie było mikroskopów, kompasów, nawet młotków geologicznych. Jednak przez powojenne niedostatki i przez wszelkie uczucia, jakie pozostawiła po sobie wojna i jej tragiczne zakończenie, przebijał się wtedy zapał przywracania życia do normalności.

Praca uniwersytecka stopniowo się stabilizowała. Wpierw Zakład Geologii ulokowano w najdalszym kącie parteru i piwnicy gmachu chemii przy ul. Pasteura, potem przeniesiono go na ul. Oboźną, aż w 1951 roku w polskiej geologii nastąpiło trzęsienie ziemi. Decyzją władz państwa, inspirowaną przez ekspertów sowieckich, przeprowadzono centralizację organizacyjną geologii, a w jej ramach skomasowano studia geologiczne w trzech uczelniach, wyznaczając Uniwersytet Warszawski na główny ośrodek edukacji geologii podstawowej. Z trzech tutejszych katedr prowadzących dotychczas studia geologiczne organizacyjna struktura rozrosła się nagle w osobny Wydział Geologii, a studia przybrały rozmiary masowe. Skutkiem reformy było także zamknięcie studiów geologicznych na kilku innych uniwersytetach. Szczególnie krytycznie przyjęto ich likwidację na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie wyróżniała się szkoła profesora Mariana Książkiewicza, ale – jak wspominał profesor Kazimierz Smulikowski – czasy były takie, że „tylko profesor Samsonowicz odważył się głośno to napiętnować”3.

Zmiany na Uniwersytecie Warszawskim profesora Samsonowicza, jak też i Kozłowskiego, dotknęły najmniej, bo pozostali u siebie i przez wzgląd na wyróżniającą się pozycję naukową nie musieli naginać przedmiotów swych badań i nauczania do przybyszów ściągniętych z innych uniwersytetów. W rozbudowanej strukturze katedralnej Samsonowicz objął Katedrę Geologii Historycznej i Regionalnej, a w niej Zakład Geologii Historycznej oraz wykład o takim tytule. Oszczędzono mu też głównego trudu w organizacji Wydziału, ale i tak spadły na niego rozliczne obowiązki, które w odradzającym się państwie wysunęły się przed jego plany naukowe.

W szkołach średnich uczono jeszcze wtedy geologii, więc zaraz po wojnie napisał dla nich podręcznik Geologia z początkami mineralogii. W 1949 roku przygotowali z kolei razem z Książkiewiczem Zarys geologii Polski, jako część zamierzonego drugiego wydania Encyklopedii PAU, ale PAU rozwiązano, zamiar edycji encyklopedii porzucono, więc Zarys wydano w 1953 roku jako osobny podręcznik akademicki.

Znaczną część swego czasu i energii poświęcił Samsonowicz utworzonej w 1952 roku Polskiej Akademii Nauk. Był już przed wojną członkiem korespondentem PAU oraz członkiem Towarzystw Naukowych Lwowskiego, Warszawskiego i Szwedzkiego (po wojnie także Towarzystwa Mineralogiczno-Geologicznego w Pradze), a teraz znalazł się w gronie ośmiu profesorów z nauk geologicznych od razu przyjętych do korporacji PAN. Uczyniono go przewodniczącym Komitetu Nauk Geologicznych PAN, ale wkrótce głównym jego zajęciem organizacyjnym (bez etatu) stało się kierowanie Zakładem Nauk Geologicznych PAN. Utworzono go w 1956 roku w wyniku starań jego własnych i Stefana Zbigniewa Różyckiego, aby zwiększyć możliwości badawcze polskiej geologii. Dźwigał też wiele innych obowiązków, lecz przynajmniej jego osiągnięcia naukowe i organizacyjne wysoko oceniano. Już przed wojną odznaczono go Złotym Krzyżem Zasługi, a potem Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski i Sztandarem Pracy I klasy oraz dwukrotnie nagrodzono go Nagrodą Państwową I stopnia.

Samsonowicz znajdował jednak czas na pracę naukową i pisał – o starym i o nowym. Z Wołyniem pożegnał się monografią o dewonie i zamieścił ją w redagowanym przez siebie czasopiśmie „Acta Geologica Polonica”, powstałym z jego inicjatywy. Historia tamtejszego zagłębia węglowego miała natomiast ciąg dalszy, ale już bez Samsonowicza, choć jeszcze za jego życia. Sowieci po zaborze wschodniej Polski podążyli jego śladem i od 1940 roku kontynuowali poszukiwania, jednak bez zadowalających rezultatów. Niemcy – mimo starań – nie zdążyli osiągnąć złożowych rezultatów, a Sowieci – gdy znowu tam wrócili, zaczęli wiercić gęściej i z powodzeniem, tak że od 1950 roku budowano pierwsze szyby i ruszyło wydobycie węgla. Było im tego jednak za mało, bo 15 lutego 1951 roku podpisano „umowę o wymianie terytoriów przygranicznych” między Związkiem Sowieckim i Polską, na mocy której za kawałek bieszczadzkich połonin zabrano nam łasy kąsek w widłach Bugu i Sołokiji, na którym wyrosła znaczna część kopalń ich Zagłębia Lwowsko-Wołyńskiego. Kto wie, czy węgiel nadbużański nie przyczynił się też wcześniej do uporu Stalina przy zabraniu Polsce Lwowa, gdy w Jałcie długo spierano się o warianty linii Curzona w tym rejonie.

Przedłużenie węglonośnego karbonu ku zachodowi, na polską stronę granicy, było oczywiste, ale na podjęcie prac poszukiwawczych nie było przyzwolenia, zapewne dlatego, że tym samym ujawniono by, dlaczego przesunięto granicę. Pierwsze wiercenia rozpoznawcze ruszyły u nas w 1954 roku, ale potem szło jak po grudzie i wydobycie węgla w kopalni „Bogdanka” rozpoczęło się dopiero w 1982 roku. Prosperuje ona w najlepsze, a pamięć o odkryciu Samsonowicza uczczono, nadając jego imię pierwszemu szybowi w tej kopalni.

Po wojnie Samsonowicz zajmował się jeszcze interglacjałem emskim, meteorytem pułtuskim, „wałem kujawsko-pomorskim” z jego hydrogeologią i możliwościami złożowymi, a także najmłodszym prekambrem – ryfejem. Sięgał do materiałów z nowych wierceń, a z wiercenia w Łodzi wyprowadził regionalny wzorzec wykształcenia facjalnego i podziału stratygraficznego środkowej i górnej kredy.

Do problematyki świętokrzyskiej badacz wrócił dopiero w 1956 roku i ostatnie sześć poświęconych jej publikacji stanowi akord zamykający jego twórczość naukową. Wszystkie one wyróżniają się na tle wcześniejszego dorobku Samsonowicza tym, że są napisane po angielsku, a trzy z nich także ściśle paleontologiczną treścią. Jest to w jego twórczości ewenement, bo chociaż habilitował się „do geologii i paleontologii” i we Lwowie kierował Zakładem Paleontologii, to ściśle paleontologicznego dorobku nie miał i do tej pory nie zilustrował nawet żadnego trylobita kambryjskiego. Posiadał jednak biegłość w identyfikacji skamieniałości w szerokim zakresie, ale zajmował się nimi przede wszystkim jako narzędziami stratygrafii. Był zatem Samsonowicz przede wszystkim stratygrafem, rozszerzającym konsekwencje stratygrafii na tektonikę, paleogeografię i poszukiwania surowców.

Na charakterze jego dorobku zaważyło wieloletnie podporządkowanie badań zadaniom służby geologicznej, były więc one ukierunkowane na potrzeby krajowe, z jej wymogami pracy oraz manierą publikowania wyników. Miało to swoją cenę. Jego dorobek przedwojenny jest rozdrobniony i w małej części dostępny dla czytelnika zagranicznego, a skamieniałości rzadko są ilustrowane. Z około 130 jego publikacji obszernych rozpraw jest kilkanaście.

W pogłębieniu znajomości geologii Polski odegrał wszakże Samsonowicz rolę wybitną. Widać to choćby na przykładzie geologii Gór Świętokrzyskich, w której historii dwudziestolecie międzywojenne jest okresem Czarnockiego i Samsonowicza, a ich dorobek stał się fundamentem badań późniejszych i na pewnym poziomie ogólności zachował aktualność. Był to jednak tylko fragment jego działalności naukowej, której rozpiętość regionalna, stratygraficzna i problemowa jest imponująca i dzisiaj nieosiągalna. W wykrywaniu złóż surowców mineralnych nie miał chyba u nas równego sobie w dwudziestoleciu międzywojennym.

W pamięci swoich powojennych uczniów, a miał ich wielu, pozostał jako szef surowy, wymagający pracy i obowiązkowości, nie rozpieszczający młodych współpracowników i krewki. Nawet docenta Bronisława Halickiego wyrzucił kiedyś z hukiem do domu, gdy przyszedł latem w krótkich portkach do zakładu. Nie był jednak od tego, żeby po dniu spędzonym w terenie w pieską pogodę wypić z nimi kieliszek, albo wieczorem usiąść do brydża. To się mieściło w obyczajach zawodu, tylko przegrywać wtedy bardzo nie lubił. Był Samsonowicz profesorski w dawnym stylu, dziś niemal zupełnie wymarłym, a zwyczajnym w czasach, kiedy nie było jeszcze mody na wieczną młodość i aby mówić sobie po imieniu, trzeba było z kimś zjeść beczkę soli – gdy profesor był jeden na Katedrze, Katedra to było nie byle co, a treść zobowiązywała do formy. Wzory brał bowiem z czasów, gdy nauką rządziła jeszcze arystokracja, a nie demokracja. Był przedwojenny.

1Korespondencja p. Cz.L., „Głos Warszawski”, nr 180 z dn. 8 lipca 1909 r., cyt. za: Dla Siebie i dla Szkoły. Pamiętnik wydany staraniem pierwszych abituryentów Szkoły Handlowej Miejskiej w Kielcach, red. E. Artwiński, J. Błaut, W. Giedrojć, W. Kuczkowski, C. Madey, S. Małek, S. Noyszewski, S. Raczyński, J. Samsonowicz, J. Śmigielski, W. Stefański, L. Szuster, H. Tański, Warszawa 1909, s. 585.

2Henryk Opieński, „Nowa Gazeta” nr 292 z dn. 1 lipca 1909 r., cyt. za: Dla Siebie i dla Szkoły..., op. cit., s. 583.

3K. Smulikowski, Droga po Kamieniach. Wspomnienia, Warszawa 1994, s. 199.