Andrzej Zahorski

Urodzony 15 VII 1923 w Warszawie. Studia na tajnym UW (ukończone 1946). Doktorat na UW (1952), habilitacja tamże (1958). Pracownik IH PAN (1955–1961). Wykładowca UW (1958), docent (1961), profesor (1966). Kierownik Katedry Historii Powszechnej Nowożytnej (1964–1969), Zakładu Historii Nowożytnej Powszechnej i Polski (1977–1980), prodziekan Wydziału Historycznego (1962–1964).

Historyk; znawca epoki stanisławowskiej oraz epoki napoleońskiej; varsavianista.
Kustosz w Centralnej Bibliotece Wojskowej (1947–1951) i Muzeum Wojska Polskiego (1951–1954). Pracownik Zarządu Historyczno-Wojskowego Sztabu Generalnego WP (1954), przekształconego w Wojskowy Instytut Historyczny (dyrektor WIH 1990–1992).
Członek m.in. TNW, Polskiego Towarzystwa Historycznego (1982–1988 prezes), Obywatelskiego Komitetu Odbudowy Zamku Królewskiego.
Redaktor naczelny „Kroniki Warszawy” (od 1975).
Zmarł 15 XII 1992 w Warszawie.

Ignacy Wyssogota Zakrzewski, prezydent Warszawy, Warszawa 1963; Warszawa w powstaniu kościuszkowskim, Warszawa 1967; Spór o Napoleona we Francji i Polsce, Warszawa 1974; Historia Warszawy (współautor: M.M. Drozdowski), Warszawa 1972; Napoleon, Warszawa 1982; Spór o Stanisława Augusta, Warszawa 1988.

A. Więcek, Andrzej Zahorski – Homo Varsoviensis, „Kwartalnik Historyczny” 1976, nr 3, s. 97–100.

MAŁGORZATA KARPIŃSKA

ANDRZEJ ZAHORSKI

1923–1992

 

Historyk wojskowości, varsavianista, pedagog

Niełatwo opisać zainteresowania naukowe prof. Andrzeja Zahorskiego. Był bowiem człowiekiem bardzo aktywnym, pełnym pasji, pomysłów, zaangażowanym w działanie licznych organizacji i instytucji. Lubił kontakty z ludźmi, potrafił ich uważnie słuchać, wiele osób obdarzał swą przyjaźnią. Kochał historię, pisał i mówił o niej tak, że uczuciem tym zarażał innych. Przeszłość nie była dlań czasem minionym, lecz raczej środkiem do pełnego zrozumienia teraźniejszości; nie uciekał od prezentyzmu. Sam, zajmując się naukowo legendami i mitami narosłymi wokół wielkich postaci, wiedział, że dziejów nie należy traktować jak zalatującej naftaliną wypożyczalni kostiumów historycznych. Nie chciał, by współcześni traktowali przeszłość jak zamkniętą księgę, do której sięgają tylko nawiedzeni hobbyści i wyrachowani manipulanci. W historii dostrzegał znacznie więcej niż sieć powiązań między suchymi faktami. Postępując tropem historyków neoromantycznych, pragnął widzieć emocje, słabostki określające postępowanie ludzi w przeszłości – ich antypatie i sympatie, lęki, obawy, nadzieje i miłości. Dziś badania psychohistorii rozwijają się i są uznawane. W czasach działalności profesora rozważania takie podejmowali nieliczni. Zahorski nie uważał za słuszne emocjonalne wyobcowanie historyka od opisywanego tematu. Praca badawcza miała być pełna żaru. Nie znaczy to, by uczony dopuszczał tendencyjność, uleganie wpływom z obszaru obcego prawdziwej nauce czy, nie daj Boże, naginanie faktów.

Sam obdarzony talentem literackim, sądził, że to ważne dopełnienie pracy historyka. Bardzo cenił, a może wręcz delektował się pisarstwem historycznym Szymona Askenazego i tak jak ten wielki historyk uważał, że suchy opis faktów to „grób [złożony] z książek i papierów”. Zdaniem Zahorskiego historyk miał mówić i pisać o przeszłości tak, by docierać do szerokiego grona odbiorców, budować w czytelnikach poczucie identyfikacji narodowej i patriotyzmu. To zadanie uważał bodaj za najważniejsze. Miał duszę popularyzatora. Chętnie wygłaszał odczyty, brał udział w programach telewizyjnych i radiowych. Na Uniwersytecie wszelkie rekordy popularności biły jego wykłady kursowe. Największa sala Instytuty Historycznego, zazwyczaj spokojna i niezbyt przepełniona, w godzinach wykładów profesora pękała w szwach. Był on bowiem mówcą wyjątkowym. Jego donośny, głęboko brzmiący głos nie potrzebował mikrofonu, by dotrzeć do słuchacza. Każda osoba obecna na sali miała wrażenie, że uczony mówi właśnie do niej i dla niej. Profesor miał wyraźne zdolności aktorskie i potrafił dzięki nim panować nad słuchaczami. Miał też nienaganną dykcję. Nigdy na jego wykładach słuchacze z tylnych rzędów nie odrabiali zaległych ćwiczeń na lektorat i nie podsypiali. Zahorskiego słuchano z zafascynowaniem. Za formą podążała bowiem i treść. Obrazowanie w wykładach było bardzo barwne, teza postawiona jasno, a postacie historyczne odrysowane wyraziście, w całej gamie ludzkich niuansów. Słuchacz ani przez chwilę nie wątpił, że historię opisywaną przez profesora tworzyły nie papierowe, nierzeczywiste postacie, ale ludzie z krwi i kości; miał wrażenie, że ich widzi, zna i lubi lub nienawidzi. Uczony nie stronił od anegdot i prezentystycznych aluzji. Nie unikał też ocen, czasem dość ostrych. Jak wielki aktor na scenie nie tylko kreował nastrój swego audytorium, ale pozwalał mu się ponosić. Żaden wykład nie był taki sam. Podobnie wyglądały też jego odczyty popularne. Zdobywał dzięki nim rzesze autentycznych admiratorów Klio.

Andrzej Zahorski (urodzony 15 VII 1923 roku) należał do pokolenia Kolumbów. Dramat września 1939 roku przerwał jego spokojną, radosną młodość. Później jego losy biegły zwykłym trybem tamtych trudnych czasów: konspiracyjna matura (1942), Szare Szeregi, działalność w AK, studia historyczne na tajnym Uniwersytecie Warszawskim, ukończone już po wojnie (1946). Następnie praca w Bibliotece Uniwersyteckiej, Centralnej Bibliotece Wojskowej, Muzeum Wojska Polskiego, a także działalność pedagogiczna z zakresu historii – uczył w Szkole Oficerów Politycznych oraz w gimnazjum i liceum im. Tadeusza Kościuszki w Rembertowie. Mimo nawału obowiązków kontynuował pracę naukową. W 1952 roku obronił w Instytucie Historycznym UW rozprawę doktorską. W 1955 roku, w czasach odwilży, rozpoczął pracę w Instytucie Historii PAN. Od 1961 roku, kierując swą uwagę bardziej na dydaktykę, znalazł stałe zatrudnienie w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego.

Wybór drogi życia nie był dla Zahorskiego od początku oczywisty. Wspominał lata młodości: „Nie wiedziałem wtedy, kim będę w przyszłości. Historykiem, literatem, dziennikarzem?”. W podjęciu decyzji pomogli w znaczniej mierze ludzie, których spotkał na swojej drodze. A miał szczęście do postaci wyjątkowych, wielkiego formatu. Pierwszym z nich był wykładowca na tajnym Uniwersytecie Warszawskim, doc. Ludwik Widerszal. Człowiek o ogromnej wiedzy i szerokich horyzontach intelektualnych, prowadził doskonale przygotowane jasne i klarowne wykłady. Widerszal zaraził swego ucznia miłością do XIX wieku. Łączyło ich też zainteresowanie bonapartyzmem. Ujmujący, szczególnie ciepły i życzliwy stosunek Widerszala do studentów, w tym Zahorskiego, był dodatkową wartością. W trudnych i pełnych napięcia czasach okupacji Widerszal wspierał też młodych wyjątkowym poczuciem humoru i optymizmem. Zahorski wspominał go po latach jako wzór człowieka i nauczyciela akademickiego. Zapewne także dlatego wstrząsające wrażenie wywarła na nim śmierć Ludwika Widerszala (13 VI 1944). Jej tragiczne okoliczności do dziś nie są w pełni wyjaśnione.

Stopnie kariery naukowej zdobywał Zahorski pod kierunkiem prof. Janusza Wolińskiego. To on, uczeń Marcelego Handelsmana, odkrył przed młodym magistrantem urodę wieków XVII i XVIII. Woliński, człowiek wyjątkowo kulturalny i miły, pełen szacunku i miłości do poezji i literatury, bardzo dbał o formę literacką prac własnych, a także swoich uczniów. Potrafił cyzelować każde zdanie, długo pracować nad stylem. Był też doskonałym wykładowcą, bardzo cenił działalność popularyzatorską. Wpływ jego szkoły widać wyraźnie w warsztacie Zahorskiego.

Profesor Woliński, powiązany z wyższym szkolnictwem wojskowym, ugruntował u Zahorskiego zainteresowanie dziejami wojska polskiego. Wiązało się ono też z miejscem pracy samego Zahorskiego, od 1952 roku kierownika działu historii Polski (do upadku powstania styczniowego) w Muzeum Wojska Polskiego. Zajęcie to, choć ciekawe, miało jednak swoje złe strony. Były to czasy stalinizmu i bezpośredni przełożony o mentalności politruka szybko obrzydził mu muzealną pracę. Nie zraził go jednak do badania dziejów polskiego oręża. Uciekając od muzealnej rzeczywistości, uczony związał się z prowadzonym przez prof. Stanisława Herbsta zespołem historyków opracowujących dzieje militarne powstania kościuszkowskiego. Tym samym zetknął się z badaczem, który bodaj czy nie najsilniej wpłynął na jego zainteresowania. Stanisław Herbst był wybitnym historykiem i dobrym człowiekiem. Z Zahorskim połączyło go wspólne zainteresowanie naukowe, a z czasem wieloletnia przyjaźń. Po śmierci prof. Herbsta (1973), Zahorski czuł się jego spadkobiercą naukowym, usiłował ochronić od rozproszenia czy zapomnienia nieopublikowany dorobek naukowy przyjaciela, przyjął pod swe opiekuńcze skrzydła wielu jego uczniów, a jako członek komisji ds. nazw ulic w Warszawie zadbał, by jego nazwisko nosiła jedna z większych ulic warszawskiego Ursynowa.

Jako historyk wojskowości Zahorski koncentrował się przede wszystkim na epoce powstania kościuszkowskiego. Zajmował się postacią samego Naczelnika i jego sztuką wojenną, ale też przygotował specjalistyczne studium o uzbrojeniu i przemyśle zbrojnym tego okresu. Badania kościuszkowskie uwieńczyła synteza powstania.

Uczony przez wiele lat współpracował z rozmaitymi zespołami i instytucjami zajmującymi się dziejami oręża. Pracował w Centralnej Bibliotece Wojskowej i Muzeum Wojska Polskiego. Od 1954 roku był członkiem XI Zarządu Sztabu Generalnego, który po kolejnych przemianach przekształcił się w Wojskowy Instytut Historyczny. Uczestniczył w pracach Działu Historii Wojskowości PAN, wreszcie pod koniec życia (od 1990 roku), jednocześnie z wykonywaniem obowiązków profesora uniwersytetu, pełnił funkcję dyrektora Wojskowego Instytutu Historycznego, starając się w nowej rzeczywistości politycznej przebudować tę instytucję.

Zajmując się dziejami oręża, przemysłu zbrojnego i strategią, nie tracił z oczu konkretnych osób, we wszelkich przejawach ich działalności, jako najważniejszego podmiotu dziejów. Takie podejście wyznaczało w jego działalności szczególną rolę biografiom. Pisywał je chętnie. Rozpoczął od książki poświęconej pierwszemu po uchwaleniu Konstytucji 3 Maja prezydentowi Warszawy, Ignacemu Wyssogocie Zakrzewskiemu (1963). Po marginalizowaniu w historiografii lat 50. znaczenia jednostek, wydanie tej książki stało się sporym wydarzeniem. Dzięki przedstawionemu w niej ujęciu postaci publikacja odbiegała od wielu dotychczasowych, często schematycznych prac badaczy historii gospodarczej czy społecznej, skoncentrowanych na zbiorowym, anonimowym bohaterze. Książka ukazała nie tylko postać aktywnego, choć nie pierwszoplanowego polityka i organizatora życia społecznego, ale też człowieka w pełnym wymiarze tego słowa.

Kolejnym bohaterem rozważań Zahorskiego stał się król Stanisław August Poniatowski. Poświęcił mu nie tylko biografię, ale też pasjonującą książkę Spór o Stanisława Augusta (1988) – ukazał w niej rozmaitość opinii o ostatnim królu Polski. I choć w przemyśleniach dotyczących Stanisława Augusta pojawiły się uniwersalne pytania związane z historią Polski: o odpowiedzialność za upadek kraju, o stosunki polsko-rosyjskie, możliwości modernizacji, sens reform politycznych, Zahorski w swych opisach nigdy nie tracił z oczu postaci samego króla. Czuł do niego wiele sympatii, choć dostrzegał w tym „nie wojennym” władcy także liczne wady. Sądził, że nie tyle nie dorósł on do swych czasów, ile czasy go przerosły. I choć profesor był człowiekiem łagodnym, w istną furię wprawiało go nazywanie króla, przez niektórych żurnalistów lub pożal się Boże popularyzatorów historii, „królem Stasiem”. Zdaniem uczonego uwłaczało to pamięci władcy, a tym samym i narodu. Pytał, jakże zasadnie, dlaczego Michała Korybuta Wiśniowieckiego, wszak władcy niezbyt udanego, nikt nie nazywa „królem Michasiem”?

Najsilniej i najgoręcej fascynowała jednak wyobraźnię naukową Zahorskiego postać Napoleona. Poświęcił mu wiele wykładów i odczytów. Napisał książkę o dziejach legendy napoleońskiej w Polsce i we Francji, opisał Paryż pod rządami rewolucji i Bonapartego, przygotował do Wielkiej Encyklopedii Powszechnej PWN kilkanaście haseł dotyczących osób z kręgu Cesarza, zrecenzował liczne książki poświęconej tamtej epoce. Każdy student zdający u profesora egzamin z historii powszechnej musiał spodziewać się pytania o rewolucję francuską lub epokę napoleońską. Cesarza darzył ogromnym uczuciem i choć nie było to ślepe uwielbienie, to ślady emocji widzieć można było w każdym przygotowanym tekście, każdym wystąpieniu. Uważał go za geniusza, Boga wojny – jak często mówił, którego fenomen musi rozpalać namiętności. Ukoronowaniem tych zainteresowań stała się biografia Napoleona (1982). Pisał ją w trudnych czasach, które niezbyt sprzyjały pochwałom dla dyktatorów, bez skrupułów tępiących opozycję. Świadom tego, sentymentowi do Napoleona pozostał jednak niezmiennie wierny. Biografia Cesarza była bez wątpienia dziełem życia Zahorskiego, jeśli nie pod względem naukowym, to na pewno emocjonalnym. Zainteresowanie Napoleonem przełożyło się też na studia nad dziejami Francji. Uczony czuł do tego kraju szczególny sentyment, cenił kulturę francuską dominującą w Europie w okresie oświecenia. Wyrazem tej sympatii stały się liczne publikacje.

Równolegle z historią wojskowości, być może także w związku z naukowymi kontaktami z prof. Herbstem, Andrzej Zahorski był wielkim propagatorem regionalistyki. Najpełniej zajął się dziejami Warszawy. Był warszawianinem z urodzenia. Dla epoki powstania kościuszkowskiego, którym na początku swej pracy badawczej przede wszystkim się zajmował, stolica miała znaczenie kluczowe. Poświęcenie uwagi jej przeszłości było zatem jak najbardziej naturalne. Z czasem właśnie te badania i związana z nimi aktywność społeczna zaczęły dominować w życiu zawodowym Zahorskiego. Najpierw pojawiły się artykuły, a w 1963 roku pierwsza monografia z zakresu dziejów stolicy, wspomniana biografia jej prezydenta. Później przyszły kolejne książki – opisujące dzieje miasta w okresie saskim, w czasach oświecenia czy insurekcji kościuszkowskiej. Wreszcie udział w wielotomowej syntezie dziejów miasta. Ukazała się ona przed bez mała trzydziestu laty i ciągle jest ważną pomocą dla licznych varsavianistów i nieprofesjonalnych wielbicieli stolicy.

Profesor był bardzo aktywny społecznie, angażował się z zapałem w działanie różnych gremiów związanych z Warszawą i o nią dbających: czy to jako członek wspomnianej komisji nadającej nazwy nowym warszawskim ulicom, czy też w Obywatelskim Komitecie Odbudowy Zamku Królewskiego, Towarzystwie Naukowym Warszawskim, a od 1974 roku – jako redaktor naczelny „Kroniki Warszawy”. Dbał o wysoki poziom tego pisma, zachęcając do publikowania w nim wielu kolegów naukowców, a także swych uczniów. Był odznaczony licznymi wyróżnieniami, ale szczególnie bliski jego sercu był tytuł Homo Varsoviensis, jakim obdarzył go w 1975 roku tygodnik „Stolica”.

Nie sposób wymienić wszystkich tematów, jakimi zajmował się prof. Zahorski; w sumie opublikował około 400 prac. Ważne miejsce w jego dorobku zajmowały także recenzje. Bieżącej polityki w zasadzie unikał. Nie był członkiem żadnej partii, a gdy został wezwany po stypendium naukowym w Paryżu (1959) do Pałacu Mostowskich, odmówił odpowiedzi na pytania stwierdzeniem skutecznym w swej prostocie: że nic nie wie, bo cały czas spędzał w bibliotekach i archiwach. Rzeczywistość otaczającą go oceniał bardzo krytycznie, ale nie widział nadziei na szybkie zmiany. Stanął odważnie w obronie studentów w 1968 roku i o mało nie przypłacił tego usunięciem z uczelni. Będąc człowiekiem uczciwym, nie wahał się także wspierać swych uczniów, którzy wchodzili w większe czy mniejsze konflikty z władzą. Pomagał finansowo, otaczał opieką naukową, a w obronie jednego z zagrożonych usunięciem z Uniwersytetu z powodów politycznych odbywał uwłaczające, choć bezskuteczne wędrówki po gabinetach sterujących nauką partyjnych aparatczyków. W 1976 roku zdecydowanie stanął po stronie robotników Radomia i Ursusa, wspierał finansowo Komitet Obrony Robotników.

Dla środowiska historycznego ważne było też jego zaangażowanie w działalność korporacyjną. W trudnych latach stanu wojennego, przez dwie kadencje (1982–1988) pełnił funkcję prezesa Polskiego Towarzystwa Historycznego. Obowiązki z nią związane bywały trudne, szczególnie przygotowania do XIII Powszechnego Zjazdu Historyków Polskich w Poznaniu (6–9 IX 1984). Został wówczas zatrzymany przez Służbę Bezpieczeństwa. Mimo trudności i nacisków zawsze potrafił zachować godność i prawość. Nie szukał łatwych kompromisów, a te które z oczywistych względów zawierać musiał często dręczyły go i wywoływały rozterki. Angażował się z oddaniem na rzecz prześladowanych kolegów, wspierał żądania środowiska domagającego się demokratyzacji życia politycznego.

Najważniejszą cechą uczonego, określającą właściwie całą jego osobowość i dominującą we wszystkich jego działaniach, była dobroć i życzliwość. Od pierwszego kontaktu każdemu wydawało się, że profesor ze swym seminarium czekał właśnie na niego, że widzi w nim kogoś wyjątkowego, że jest mu on szczególnie życzliwy. Taki stosunek był w relacjach w środowisku akademickim dość wyjątkowy. Obrazu tego nie mąciła nawet słabość Zahorskiego, który nie miał zdolności do zapamiętywania nazwisk. Bywało, że przekręcał je nielitościwie, ale i tak student nie wiedzieć czemu sądził, że profesor pamięta go wyjątkowo dobrze. Zahorski był także rozchwytywanym egzaminatorem. Nie tylko bowiem dość łatwo stawiał trójki, a poprzeczkę podnosił wysoko dopiero dla ocen bardzo dobrych, ale przede wszystkim był egzaminatorem obliczalnym. Nie zaskakiwał egzotycznymi tematami, nie miał humorów czy „złych dni”. Również jego seminaria były oblegane, a wykładowca przyjmował wszystkich, nawet tych nie najzdolniejszych. Doczekał się licznego grona magistrów i doktorów. Przechodzili oni jednak dość surową „szkołę przetrwania”, tym trudniejszą, że zupełnie niespodziewaną. Profesor nie był bowiem promotorem wymagającym. Na nikogo nie naciskał, nie przynaglał, do niczego nie zmuszał, nie narzucał tematów badawczych. Pozostawiał swym uczniom wiele luzu i całkowicie wolną rękę. To bardzo wielu wabiło, a wielu zgubiło. Uczony sądził, że praca naukowa to także umiejętność opanowania sztuki samodyscypliny i niezależności naukowej. Nikogo nie można prowadzić za rączkę. I nie prowadził. Pomagał w sprawach formalnych, wspierał, ale stronił od podpowiedzi stricte merytorycznych. W każdym ze swych uczniów widział specjalistę badanego przez niego wycinka dziejów, gotów był więc dyskutować, wymieniać poglądy, ale nie chciał podejmować decyzji czy narzucać swojej optyki. Taka „głęboka woda” dla wielu stawała się groźną topielą. Z drugiej strony swobodny rytm pracy otworzył możliwości aktywności naukowej wielu hobbystom, badaczom regionalnym, którzy obok pracy zawodowej zajmowali się jakimś cennym, choć przyczynkarskim tematem. Ich badania trwały nawet po kilka dziesiątków lat, ale owocowały pożytecznymi monografiami jakiejś instytucji, postaci, ulicy czy miasteczka. Takie właśnie prace zapewne nie mogłyby powstać na prężnych, zdyscyplinowanych seminariach, wymagających, surowych promotorów.

Profesor Andrzej Zahorski sądził, że ważne jest to, jak się żyje, a nie to, jak długo się żyje. Zmarł w pełnej aktywności 15 grudnia 1992 roku.