Rok 1945 był ważną cezurą w dziejach europejskich uniwersytetów. Podstawowe znaczenie miała w tym przypadku stabilizacja polityczna w Europie: zakończył się okres wielkich wojen i gwałtownych wstrząsów wewnętrznych, a rywalizacja amerykańsko-sowiecka, choć kilkakrotnie groziła przekształceniem się w światowy konflikt zbrojny, ostatecznie nie wykroczyła poza formę „zimnej wojny”. Wschodnia część kontynentu znalazła się pod kontrolą ZSRR, co przyniosło tym obszarom nieudane próby modernizacji, a w konsekwencji stagnację i kryzysy społeczno-gospodarcze. Część zachodnia, w której utrwalił się ustrój parlamentarnej demokracji, mogła natomiast wejść na drogę szybkiego wzrostu gospodarczego i głębokich przemian cywilizacyjnych. Umożliwiło to uniwersytetom zachodnioeuropejskim rozwój na niespotykaną dotąd skalę. Nie znaczy to jednak, że był to rozwój bezproblemowy i niewzbudzający kontrowersji, a jego obecne rezultaty mogą wszystkich zadowolić.

Walter Rüegg, próbując podsumować powojenne dzieje uniwersytetów w Europie, pisze o wielkim sukcesie, ale dodaje, że nastąpiła wówczas „prowincjonalizacja europejskich uniwersytetów” i „utrata przez nie światowej dominacji w dziedzinie badań i nauczania”. O ile do II wojny światowej można było obserwować przyjmowanie europejskiego modelu uniwersytetu na innych kontynentach, o tyle po wojnie rolę wzorca do naśladowania przejęły uczelnie amerykańskie. Sama Europa Zachodnia znalazła się w tej dziedzinie pod rosnącym wpływem USA60.

W 1945 r. wielu ludzi podejmujących decyzje w sprawach zachodnioeuropejskiego szkolnictwa wyższego uważało, że zadanie, które stoi przed nimi, to przywrócenie uniwersytetów do stanu, w jakim znajdowały się przed wojną. Jednakże od pierwszych lat okresu powojennego pojawiała się też druga, nasilająca się z upływem czasu tendencja: jej rzecznicy sądzili, że uczelnie wymagają poważnych reform. Doświadczenia trzydziestolecia, które zamykał upadek III Rzeszy, skłaniały do szukania możliwie trwałych podstaw nowego, demokratycznego i liberalnego porządku. Uniwersytety, wskazywano, powinny być czynnikiem sprzyjającym korzystnym zmianom społecznym, lecz ich przedwojenny model budził z tego punktu widzenia zastrzeżenia. Padały zatem zarzuty elitarności i izolowania się od „realnego” życia. Uniwersytet jako „wieża z kości słoniowej”, siedlisko uprzywilejowanych i wywyższających się, nie mógł mieć szerszego oddziaływania społecznego, a jednocześnie wcale nie był odporny na zagrożenia, które czyniły iluzją jego intelektualną i moralną niezależność. Przypadek uniwersytetów niemieckich, przez długie lata świecących przykładem Europie i światu, był wystarczająco wymowny.

Reformatorskie postulaty z trudem trafiały do przekonania politykom. W dobie powojennej odbudowy i nasilającej się „zimnej wojny” uznawano na ogół, że jest wiele ważniejszych problemów niż kwestia szkolnictwa wyższego. Pierwsze rządowe decyzje w sprawie reform zaczęły zapadać w połowie lat 50. We Francji, Republice Federalnej Niemiec, później w Wielkiej Brytanii władze starały się wypracować coś, co do tej pory w Europie Zachodniej istniało w najlepszym razie w zalążku: sprecyzowany program działania państwa w dziedzinie wyższej edukacji. Postanawiano wzmacniać uczelnie pod względem materialnym, ulepszać programy studiów, wspierać rozwój badań. Dla rządów istotnym bodźcem stała się chęć skutecznego konkurowania z USA i ZSRR61. Okazało się jednak, że posunięcia te nie uchroniły uczelni przed poważnymi trudnościami. Na plan pierwszy wysunął się tu czynnik, który zmieniał oblicze powojennej Europy – wyż demograficzny.

Od 1950 do 1970 r. liczba ludności Wielkiej Brytanii wzrosła o 13%, Włoch – 17%, RFN – 28%, Szwecji – 29%, Holandii – 35%; liczba ludności Francji zwiększyła się od 1946 r. do końca lat 60. o blisko 30%. Powojenna stabilizacja, poprawa warunków materialnych, w tym socjalna polityka państwa, łatwość znalezienia pracy – wszystko to złożyło się na baby boom, który miał bardzo istotne konsekwencje oświatowe62. Polityczne elity Zachodu, chcąc zbudować solidne fundamenty europejskiego ładu i uniknąć fatalnych zagrożeń, nękających nasz kontynent w pierwszej połowie stulecia, tworzyły instytucje państwa opiekuńczego. Miało ono zapewnić ogółowi swych obywateli świadczenia i usługi, których warstwy niższe były wcześniej pozbawione; dobra koniunktura gospodarcza sprzyjała realizacji tej strategii. Wśród najważniejszych elementów wcielanego wtedy w życie programu znajdowało się upowszechnienie edukacji na poziomie wyższym niż podstawowy. Szkoły średnie, w okresie międzywojennym trudno dostępne dla młodzieży z „ludu”, traciły swój elitarny charakter, a wraz z tym rosła liczba chętnych do studiów wyższych. W większości państw zachodnioeuropejskich absolwenci szkół średnich mieli wolny wstęp na wyższe uczelnie (pewnym wyjątkiem była pod tym względem Wielka Brytania, w której uniwersytetom przysługiwało prawo regulowania przyjęć).

W rezultacie lata 60. stały się okresem boomu uniwersyteckiego – przynajmniej według kryteriów ilościowych. We Francji w 1950 r. na uniwersytetach studiowało 129 tys. osób, w 1960 r. – 240,7 tys., w 1970 r. – 694,8 tys.; odpowiednie dane dla Włoch: 180,1 tys., 268 tys., 682 tys.; dla Holandii: 18,1 tys., 40,7 tys., 103,4 tys.; dla Wielkiej Brytanii: 81 tys., 129 tys., 258 tys. W RFN w 1960 r. liczba studentów na uniwersytetach wynosiła 247,2 tys., w 1970 r. – 412 tys.; w Hiszpanii odpowiednio 76,4 tys. i 232,1 tys.63 Wyzwaniu, jakie stanowił taki napływ studentów, starano się sprostać, zakładając nowe uczelnie. Wyglądało to rozmaicie w poszczególnych krajach. W Wielkiej Brytanii liczba uniwersytetów rosła od początku lat 50., z wyraźnym przyspieszeniem w latach 60. Podobnie kształtowała się sytuacja w Republice Federalnej Niemiec, z tą istotną różnicą, że tu zakładanie uczelni nasiliło się w pierwszej połowie lat 70. W 1949 r. było w Wielkiej Brytanii 27 uniwersytetów, w 1984 r. – 48; w RFN nastąpił w tym czasie wzrost od 15 do 57. We Włoszech w 1949 r. istniały 24 uniwersytety, w 1984 r. – 49, a większość nowych uczelni utworzono w latach 70. i pierwszej połowie 80. We Francji natomiast, gdzie w 1949 r. było 16 uniwersytetów, do 1968 r. powstały tylko dwie nowe uczelnie, w 1964 i 1965 r., ale w 1984 r. liczba uniwersytetów sięgnęła 81, przeważnie w wyniku podziału tych, które stały się już nadmiernie rozrośnięte64.

Im wolniej rozbudowywano sieć uniwersytecką, tym większe obciążenia spadały na istniejące uczelnie. Uniwersytety przyjmowały coraz więcej studentów, a niektóre z nich rozwijały się do rozmiarów, które jeszcze niedawno trudno było sobie wyobrazić. W połowie lat 80. na monachijskim Ludwig-Maximilians-Universität, Freie Universität w Berlinie Zachodnim, czy też madryckim Universidad Complutense studiowało już ponad 60 tys. studentów, a rzymski uniwersytet Sapienza miał ich 120 tys.65 Rozrost ten wywoływał wiele problemów: ogromnymi uczelniami trudno było zarządzać, uczelniana infrastruktura stała się przeciążona, warunki studiowania pogarszały się („Wszędzie panował tłok – w bibliotekach, akademikach, salach wykładowych, stołówkach.. .”66).

Rewolta studencka z końca lat 60. miała, jak każde tego rodzaju zjawisko, wiele przyczyn. W Europie Zachodniej jedną z najważniejszych wydaje się stan, w jakim znajdowały się tamtejsze uniwersytety, przy czym kwestie materialne i praktyczne łączyły się tu ściśle z kulturowo-ideowymi. W połowie lat 60. młodzież studiująca na przepełnionych i często zaniedbanych uczelniach miała poczucie, że zarówno władze uniwersyteckie i większość profesury, jak państwowy establishment obojętnie albo nawet wrogo odnoszą się do jej problemów. Wyraźnie rysowały się kulturowe różnice między starszymi generacjami a częścią środowisk młodzieżowych: młodzi ubierali się w sposób, który dla starszych był ekscentryczny albo skandalicznie niedbały, słuchali muzyki będącej dla ich rodziców lub dziadków prymitywnym hałasem, czasem próbowali narkotyków, a obyczaje seksualne tego powojennego pokolenia stanowiły według „starych” świadectwo moralnego upadku.

3. Herbert Marcuse w 1955 r.

W takiej atmosferze wśród studentów zyskiwały na popularności radykalne idee o dość eklektycznym rodowodzie: marksizm – zwłaszcza w wersji Trockiego – łączył się w nich z freudyzmem, inspirowano się też maoizmem i rozmaitymi „trzecioświatowymi” socjalizmami oraz tradycją anarchistyczną. Wśród ideologów, którzy stali się autorytetami młodych radykałów, na czoło wysuwał się Herbert Marcuse, niemłody już (rocznik 1898) filozof niemiecki, emigrant z 1933 r., następnie wykładowca renomowanych uniwersytetów amerykańskich, rzucający gromy na zmaterializowaną jego zdaniem i bezduszną cywilizację Zachodu.

Za oceanem od połowy lat 60. nasilały się studenckie protesty przeciwko wojnie prowadzonej przez USA w Wietnamie. 2 VI 1967 r. niemieccy studenci demonstrowali w Berlinie Zachodnim przeciwko wizycie szacha Iranu – interweniowała policja, jeden z funkcjonariuszy zastrzelił Benno Ohnesorga, studenta filologii na Wolnym Uniwersytecie. Śmierć Ohnesorga wywołała falę masowych demonstracji w całej Republice Federalnej Niemiec. Wiosną następnego roku manifestacje nabrały gwałtownego charakteru, były kolejne ofiary śmiertelne i setki rannych. Gwałtowny przebieg miały też studenckie wystąpienia we Włoszech. We Francji od jesieni 1967 r. narastał konflikt między młodzieżą z niedawno powstałego kampusu w Nanterre – inwestycja na paryskim przedmieściu miała rozładować tłok na Sorbonie – a władzami uczelni. Od początku 1968 r. narastała tam fala niepokojów, aż w kwietniu kampus został zamknięty. Ruch studencki dał wtedy o sobie znać ze zdwojoną siłą w centrum Paryża. Sorbonę okupowano, a w maju na ulicach miasta pojawiły się barykady; dochodziło do brutalnych starć z policją.

„Paryski maj” 1968 r. stał się symbolem studenckiej rewolty. Jej bezpośrednie rezultaty trudno było uznać za imponujące. Radykalny ruch, przez pewien czas masowy, wygasł dość szybko; część ekstremistów sięgnęła po metody terrorystyczne, wydała wojnę państwu i prędzej czy później została przez nie zneutralizowana. Wydarzenia 1968 r., przez przeciwników „nowej lewicy” uważane często za erupcję bezsensownej przemocy i świadectwo zatrucia destrukcyjną ideologią, z pewnością nie były jednak polityczną efemerydą, która przeminęła bez trwałych śladów. Dziś można w nich widzieć przejaw głębokich zmian społeczno-kulturowych i jeden z punktów zwrotnych w dziejach europejskich uniwersytetów.

W krajach, które doświadczyły studenckiego radykalizmu, lata 70. to okres, w którym przyspieszono zakładanie nowych uniwersytetów. Inwestycje w tej dziedzinie miały poprawić materialną podstawę umasowionego kształcenia. Działaniom tego rodzaju zaczęły towarzyszyć reformy, które w znacznej mierze zmieniły obraz życia uniwersyteckiego w Europie Zachodniej. Uniwersytety demokratyzowały się, w przeszłość odchodził model uczelni zdominowanej przez profesurę. Przestało być rzeczą oczywistą, że interesy uczelnianego środowiska reprezentować mogą jedynie profesorowie. Prawo współdecydowania o sprawach uniwersytetu uzyskiwały teraz ciała złożone z przedstawicieli pracowników różnych kategorii i studentów. Jednocześnie rozrost poszczególnych uczelni i całych systemów kształcenia sprawiał, że biurokratyzowało się uniwersyteckie zarządzanie. Lawinowy przyrost przepisów i zarządzeń mógł budzić niechęć w środowiskach akademickich. Podstawowym problemem, przed którym stanęli teraz administrujący uniwersytetami, stawał się jednak wzrost kosztów funkcjonowania uczelni. Uniwersytecka ekspansja mocno obciążała państwowe budżety67.

4. Demonstracje w Paryżu, maj 1968 r. Pośrodku jeden z przywódców studenckiej rewolty, Daniel Cohn-Bendit, śpiewający Międzynarodówkę

W Wielkiej Brytanii, której premierem w 1979 r. została Margaret Thatcher, dokonano w tej dziedzinie zwrotu budzącego do dziś wielkie kontrowersje. Zwycięstwo wyborcze Thatcher było przejawem ogólnej tendencji ujawniającej się wtedy w krajach Zachodu: zwątpienia w „państwo opiekuńcze” i zastępowania tej koncepcji ideą wolnorynkowego ładu. Postulaty, które przedstawiła konserwatywna ekipa Thatcher, wyróżniały się jednak radykalizmem68. Jeśli idzie o uniwersytety, to punktem wyjścia była tu teza, że znalazły się w kłopotach finansowych, ponieważ marnotrawią przyznawane im przez państwo pieniądze. To, co robią uczelnie, podkreślano, musi być ekonomicznie opłacalne i społecznie użyteczne. W sferze akademickiej powinny zatem obowiązywać zasady przedsiębiorczości: jeśli państwo łoży na szkolnictwo wyższe, to wydatki te należy ograniczać i racjonalizować. Uniwersytety miały odtąd zabiegać o środki – zarówno ze źródeł państwowych, jak prywatnych – a państwo miało kontrolować, czy pieniądze podatników są właściwie wydawane. Pierwszą istotną decyzją brytyjskiego rządu było wprowadzenie w 1981 r. opłat za studia dla cudzoziemców; podsumowanie rządowych działań stanowił Education Reform Act z 1988 r. (nie obejmował Szkocji, która miała odrębne instytucje oświatowe)69.

Uniwersyteckie posunięcia rządu Thatcher miały swych entuzjastów, ale wywołały też gwałtowną krytykę, płynącą z różnych kierunków. Nie może specjalnie dziwić, że krytykowali rząd ludzie związani z opozycyjną Partią Pracy. Zarzutów nie szczędzili jednak również konserwatyści, w tym także przekonani zwolennicy polityki, którą Thatcher prowadziła w innych dziedzinach. Krytyce przyświecało hasło „a university is not a business”. Znany konserwatywny polityk Enoch Powell – który niegdyś został w wieku 25 lat profesorem classics w Sydney – ostrzegał, że zastosowanie wobec uniwersytetu zasady ekonomicznej użyteczności przyniesie jego nieuchronny upadek. Krytycy wskazywali, że nowe reguły finansowania pozornie tylko zbliżają uczelnie do wolnorynkowego ideału, a w istocie ściśle je podporządkowują państwowej biurokracji. Mnożyły się procedury kontrolne i ewaluacyjne. Wykładowcy skarżyli się, że muszą poświęcać coraz więcej czasu na pisanie planów i sprawozdań; protesty wywoływało wprowadzanie „bibliometrycznego profilowania”, pozwalającego „oceniać profesorów bez czytania ich prac” (Shirley R. Letwin), na podstawie liczby cytowań. Co więcej, Education Reform Act znosił tenure, czyli gwarancję stałego zatrudnienia dla profesorów. Rząd przekonywał, że umożliwi to dopływ „świeżej krwi” na uniwersytety, lecz krytycy dowodzili, iż rządowa decyzja podkopuje intelektualną, polityczną i moralną niezależność profesury70.

Ostateczny bilans zmian, jakie w okresie rządów Thatcher wprowadzono w szkolnictwie wyższym, może być przedmiotem sporów, nie ulega jednak wątpliwości, że tendencja do zaszczepiania na uczelniach zasad „przedsiębiorczości” okazała się w Europie silna i w znacznej mierze ukształtowała ten stan rzeczy, z jakim obecnie mamy do czynienia. W obliczu problemów związanych z wielkim rozrostem struktur edukacyjnych idea „biznesowego” zarządzania uniwersytetami ma wielu zwolenników we wpływowych środowiskach. Walter Rüegg, starając się ocenić stan europejskich uczelni w początku XXI w., podkreśla, że taki styl zarządzania nie jest wcale szkodliwy dla kształcenia, którego podstawę stanowią badania, i wskazuje na uniwersytety amerykańskie71.