Jak można się zorientować z przedstawionych wcześniej danych dotyczących pochodzenia geograficznego studentów, bardzo zróżnicowana była struktura ich miejsca zamieszkania. Uwzględniając Warszawę, z której wywodził się prawie co trzeci z nich, 42% wszystkich immatrykulowanych przyszło na świat w dużych miastach, liczących więcej niż 100 tys. mieszkańców. Dalszych 17% urodziło się w miejscowościach jak na warunki II Rzeczpospolitej średnich, o wielkości od 10 tys. do 100 tys. osób. Kolejne 41% stanowili studenci z małych miasteczek i ze wsi, przy czym odsetek tych ostatnich szacować można na kilkanaście procent246.

Biorąc pod uwagę niski stopień urbanizacji ówczesnej Polski, nietrudno zauważyć, iż na Uniwersytecie Warszawskim wyraźnie nadreprezentowana była młodzież miejska. Osoby urodzone w dużych miastach występowały wśród studentów czterokrotnie liczniej niż wynikałoby to ze struktury ludnościowej kraju. Nadreprezentacja tych, którzy pochodzili z miast średniej wielkości, była prawie dwukrotna. Natomiast mieszkańcy wsi i małych miasteczek zdarzali się wśród immatrykulowanych 2 razy rzadziej niż w całej populacji247. W pewnym uproszczeniu można na tej podstawie stwierdzić, że osoby mieszkające na wsi trafiały na Uniwersytet, statystycznie rzecz ujmując, ośmiokrotnie rzadziej niż mieszkańcy wielkich miast.

Powyższe obserwacje znajdują potwierdzenie w wycinkowych danych na temat pochodzenia społecznego studentów, które dotyczą roku akademickiego 1934/1935. Największą grupę stanowiły wówczas dzieci szeroko rozumianej inteligencji: pracowników umysłowych (21,8%), urzędników administracji państwowej i samorządowej (12,7%), profesorów i nauczycieli (4,4%), duchownych (1%), osób zatrudnionych w wolnych zawodach (7,5%), a także oficerów (1,1%). Stanowiły one w sumie niemal połowę wszystkich słuchaczy. Ojcami 6,9% studentów byli wielcy przedsiębiorcy, zaś 15,7% drobni przedsiębiorcy, 2,3% – właściciele ziemscy posiadający majątek większy niż 50 ha, 5,4% – rolnicy gospodarujący na gruntach o powierzchni 5–50 ha, 3,7% – małorolni i robotnicy rolni, zaś 6,7% osób pochodziło z rodzin robotniczych. Rodzicami prawie 9% słuchaczy byli ponadto emeryci, inwalidzi i renciści, jak można przypuszczać, najczęściej należący wcześniej do grupy pracowników państwowych248.

Tabela 11. Studenci UW w roku akademickim 1934/1935 wg zawodu i stanowiska ojca

Zawód i stanowisko ojca Liczba studentów Odsetek studentów
Rolnictwo Powyżej 50 ha 213 2,3%
15–50 ha 184 2%
5–15 ha 319 3,4%
Mniej niż 5 ha 287 3,1%
Pracownicy umysłowi 192 2%
Robotnicy rolni 60 0,6%
Przemysł, handel, komunikacja Przedsiębiorcy więksi 644 6,9%
Przedsiębiorcy mniejsi 1472 15,7%
Pracownicy umysłowi 1864 19,8%
Robotnicy 628 6,7%
Służba publiczna i wolne zawody Urzędnicy państwowi i samorządowi 1198 12,7%
Profesorowie i nauczyciele szkół publicznych 331 3,5%
Profesorowie i nauczyciele szkół prywatnych 80 0,9%
Duchowni 99 1%
Wolne zawody 703 7,5%
Oficerowie 102 1,1%
Niżsi funkcjonariusze i pracownicy fizyczni administracji państwowej i samorządowej 125 1,3%
Podoficerowie 47 0,5%
Pozostałe Służba domowa 14 0,1%
Emeryci, inwalidzi, renciści 840 8,9%
Ogółem 9402 100%

Źródło: H. Wittlinowa, Atlas szkolnictwa wyższego, Warszawa 1937, s. 52.

W oczywisty, choć bardziej skomplikowany niż wydawałoby się dziś sposób przekładało się to na zamożność i pozycję społeczną słuchaczy. Halina Wittlinowa, która dobrze znała ówczesne realia, ponieważ sama studiowała w latach 20. na Uniwersytecie Warszawskim, uzyskując tu tytuł doktorski, w swym opracowaniu na temat szkolnictwa wyższego, z którego zaczerpnięto przytaczane powyżej dane, dokonała stratyfikacji studentów, dzieląc ich, według zawodu i stanowiska ojca, na 4 podstawowe grupy. Podział ten wydaje się niezwykle przydatny dla zrozumienia stosunków panujących na Uniwersytecie, gdyż – niezależnie od wartości samych danych statystycznych – ukazuje, na jakie warstwy dzieliła się społeczność studencka w oczach sobie współczesnych.

Na szczycie ówczesnej hierarchii społecznej znajdowała się grupa określana jako „właściciele więksi”, którą dziś nazwać można by mianem ówczesnej klasy wyższej. Zaliczały się do niej dzieci ziemian i najzamożniejszych przedsiębiorców, stanowiące 10% słuchaczy Uniwersytetu Warszawskiego. Była to warstwa najbardziej uprzywilejowana pod względem materialnym, co niewątpliwie przekładało się również na warunki studiowania, późniejsze perspektywy życiowe itp. Jednoznaczne ulokowanie na drabinie społecznej grupy kolejnej, „pracowników umysłowych” – których dzieci stanowiły aż 58% słuchaczy – sprawia pewien problem, gdyż obejmowała ona zarówno osoby bardzo dobrze sytuowane, np. lekarzy, adwokatów i wyższych wojskowych, jak i mniej zamożnych urzędników (w tym emerytowanych) lub nauczycieli. Warstwę tę charakteryzował jednak stosunkowo wysoki prestiż, co pozwala usytuować ją jako całość na drugim miejscu hierarchii społecznej. Grupę trzecią, „właścicieli mniejszych”, stanowili „właściciele i dzierżawcy gospodarstw rolnych od 5 do 50 ha, mniejsi przedsiębiorcy w przemyśle, rzemieślnicy samodzielni, mniejsi przedsiębiorcy handlowi, samodzielni szoferzy, furmani”, czyli niższa klasa średnia. Wywodziło się z niej 20% słuchaczy. Na ostatnim miejscu plasowało się 12% studentów z rodzin „robotników i małorolnych”, do których autorka zaliczyła także rzemieślników najemnych, niższych funkcjonariuszy administracji państwowej i samorządowej, służbę domową i wyrobników249.

Wykres 7. Struktura społeczna studentów UW według zawodu ojca (1934/1935)

Pochodzenie słuchaczy Uniwersytetu Warszawskiego odbiegało bardzo istotnie od struktury zawodowej ludności kraju, podobnie zresztą jak miało to miejsce na wszystkich innych wyższych uczelniach w ówczesnej Polsce. Świadczył o tym przede wszystkim niezwykle wysoki odsetek studentów z rodzin inteligenckich. W porównaniu do odsetka pracowników umysłowych wśród ogółu czynnych zawodowo obywateli, który wynosił na początku lat 30. mniej niż 5%, nadreprezentacja tej grupy społecznej była na Uniwersytecie więcej niż dwunastokrotna. Słuchacze pochodzenia chłopskiego i robotniczego trafiali natomiast na studia dużo rzadziej niż wynikałoby to z liczebności tych warstw, co z jednej strony wynikało z ich niezamożności, z drugiej jednak było efektem braku odpowiednich wzorców i aspiracji250.

W porównaniu z innymi wyższymi uczelniami w Polsce na Uniwersytecie Warszawskim studiowało relatywnie nieco więcej osób wywodzących się z rodzin pracowników umysłowych, przedstawicieli wolnych zawodów, drobnych przedsiębiorców i robotników przemysłowych, zauważalnie mniej niż gdzie indziej było natomiast dzieci chłopów małorolnych. Różnice te stanowiły pochodną wielkomiejskiego charakteru Warszawy, gdzie liczniej niż gdzie indziej reprezentowane były niektóre grupy społeczne, a wysokie koszty utrzymania ograniczały napływ na studia najmniej zamożnych osób ze wsi251.

Pochodzenie społeczne determinowało w pewnym stopniu wybór kierunku studiów. Choć największy odsetek młodzieży chłopskiej studiował na prawie, o wiele częściej niż przedstawiciele innych grup społecznych zapisywała się ona na kierunki teologiczne, w tym zwłaszcza na Wydział Teologii Katolickiej, gdzie w roku akademickim 1934/1935 stanowiła prawie połowę wszystkich słuchaczy. Nietrudno wywnioskować, że wiązało się to z charakterystyczną dla tej grupy społecznej strategią awansu społecznego, wyrażającą się ludowym przysłowiem, iż „kto ma księdza w rodzie, tego bieda nie ubodzie”. Podobnie interpretować należy wysoki odsetek osób pochodzenia chłopskiego (w tym również z rodzin małorolnych) wśród studentów weterynarii – wykształcenie takie pozwalało bowiem znaleźć na wsi zatrudnienie młodym ludziom, którzy nie mogli liczyć na samodzielne gospodarstwo po rodzicach.

Odmienne w pewnej mierze strategie edukacyjne widać w przypadku młodzieży robotniczej i takiej, której ojcowie byli drobnymi przedsiębiorcami lub emerytami. Mniej więcej co trzeci student wywodzący się z tych warstw uczył się na Wydziale Humanistycznym, a co piąty na Matematyczno-Przyrodniczym. Zauważalnie mniej popularne były wśród nich natomiast studia prawnicze, a jeszcze mniej lekarskie. Powyższa tendencja wynikała najprawdopodobniej z faktu, że ukończenie kierunków humanistycznych lub matematyczno-przyrodniczych dawało stosunkowo duże szanse zdobycia posady nauczycielskiej, a zapisanie się na prawo lub medycynę wymagało zdania egzaminu wstępnego lub co najmniej udokumentowania znajomości łaciny, której często nie mieli absolwenci gorszych szkół średnich. Dwa ostatnie wydziały uchodziły ponadto za najbardziej kosztowne.

Najliczniej reprezentowana na Uniwersytecie Warszawskim młodzież z rodzin pracowników umysłowych wybierała najczęściej prawo lub studia humanistyczne, w dalszej kolejności nauki matematyczno-przyrodnicze i medycynę. Potomkowie „właścicieli większych” najchętniej studiowali z kolei prawo (niemal co drugi student z rodzin ziemiańskich i więcej niż co trzeci z rodzin przemysłowców). Na Wydziale Prawa uczyła się też 1/3 osób, których ojcowie wykonywali wolne zawody, grupa ta zdecydowanie częściej niż pozostałe wybierała jednak studia medyczne i farmację. Należy przypuszczać, że byli to w dużej mierze potomkowie rodzin lekarskich i właścicieli aptek, którzy zamierzali kontynuować rodzinne tradycje252.

W pewnym uproszczeniu można powiedzieć, iż takie wydziały, jak medycyna, farmacja i prawo miały na Uniwersytecie charakter bardziej elitarny pod względem społecznym, podczas gdy kierunki teologiczne, humanistyczne, matematyczno-przyrodnicze i weterynaria były wybierane częściej przez osoby mniej zamożne, wywodzące się z warstw niższych. Przekładało się to rzecz jasna na strukturę społeczną poszczególnych wydziałów, którą obrazuje tabela 12.

Tabela 12. Pochodzenie społeczne studentów poszczególnych wydziałów UW w roku akademickim 1934/1935 wg zawodu ojca

  Wydział Teologii Katolickiej Wydział Teologii Ewangelickiej Studium Teologii Prawosławnej Wydział Prawa Wydział Lekarski
Chłopi 49,2% 25,7% 22,9% 7,7% 6,3%
Robotnicy rolni 0,9% 0,6% 0,9%
Ziemianie 3,3% 4% 3,4% 1,7%
Robotnicy 11,5% 13,9% 1,8% 6,9% 4,4%
Drobni przedsiębiorcy 9,9% 16,6% 12,3%
Pracownicy umysłowi 27,9% 41,6% 67,0% 40,4% 43,9%
Wolne zawody 3,7% 8,2% 13,7%
Emeryci 8,2% 4,0% 3,7% 7,9% 9,3%
Wielcy przedsiębiorcy 1,0% 8,1% 7,4%

Tabela 12. cd.

  Wydział Farmaceutyczny Wydział Humanistyczny Wydział Matematyczno-Przyrodniczy Wydział Weterynaryjny
Chłopi 8,4% 7,7% 6,4% 16,9%
Robotnicy rolni 0,7% 0,7% 1,1%
Ziemianie 1,0% 1,8% 1,2% 3,1%
Robotnicy 6,7% 9,1% 11,4% 8,5%
Drobni przedsiębiorcy 17,8% 15,6% 18,8% 13,1%
Pracownicy umysłowi 34,7% 42,5% 41,4% 40,3%
Wolne zawody 15,5% 5,7% 5,4% 4,0%
Emeryci 6,0% 10,1% 9,4% 8,7%
Wielcy przedsiębiorcy 9,8% 6,8% 5,2% 4,2%

Źródło: M. Pleskaczyńska, Struktura społeczna młodzieży UW w okresie międzywojennym (na podstawie danych z roku akademickiego 1934/1935), „Roczniki Uniwersytetu Warszawskiego” 2/1971, s. 48.

Wypadkowa miejsca zamieszkania oraz pochodzenia społecznego decydowała oczywiście nie tylko o samym podjęciu nauki na Uniwersytecie na tym bądź innym wydziale, lecz także o późniejszym przebiegu studiów, warunkach życia w Warszawie, kręgu towarzyskim, w jakim dana osoba się obracała, jej aspiracjach i rozrywkach, a często również o szansach na ukończenie uczelni i perspektywach pracy zawodowej. Różnice społeczne nieuchronnie uwidaczniały się nie tylko w ubiorze, ale także w sposobie bycia i wysławiania się, w ogładzie towarzyskiej – krótko mówiąc, w wyniesionym z domu i własnego środowiska kapitale kulturowym. Jak to się zwykle dzieje, osobom niezamożnym obok pieniędzy często brakowało pewności siebie. Dało się to dostrzec już pierwszego dnia zajęć. „Był to tłum dość zróżnicowany” – wspominał słuchaczy pierwszego roku Wydziału Prawa Ryszard Matuszewski. – „Składała się nań zarówno młodzież z gimnazjów warszawskich, swobodna i pewna siebie, jak nieco, zwłaszcza na początku, zagubieni przybysze ze szkół na prowincji; eleganckie panny i wymuskani młodzieńcy kwitli na tle rzeszy wyglądającej raczej szaro i ubogo”253.

W tłumie studentów Uniwersytetu Warszawskiego wprawny obserwator dostrzec mógł przedstawicieli wszystkich warstw społecznych – choć nie w takich proporcjach, jak w skali całego kraju. Zdarzali się wśród nich ziemianie – potomkowie znanych rodów arystokratycznych, jak np. Szeptyccy, Sobańscy, czy Radziwiłłowie. W ich przypadku pochodzenie z prowincji nie wiązało się, rzecz jasna, z jakimkolwiek upośledzeniem społecznym. Nawet jeśli rodziny niektórych z nich utraciły już wówczas część swych majątków i osiadły w miastach, bez większego trudu były w stanie wykształcić dzieci na Uniwersytecie. Inną kwestią pozostaje, że dzieci te nie zawsze wykazywały wystarczającą determinację, aby studia ukończyć. Antoni Sobański, znany bon-vivant, a przy tym – jak pisał o nim Witold Gombrowicz – „wybitnie inteligentny, Europejczyk, duża kultura, doskonałe maniery, osobowość zwracająca na siebie uwagę” – pisujący później do „Wiadomości Literackich”254, porzucił naukę po 9 trymestrach na Wydziale Filozoficznym, co nie przeszkodziło mu jednak brylować na warszawskich salonach artystycznych i intelektualnych255. Jeszcze szybciej zrezygnował ze studiów późniejszy senator Krzysztof Radziwiłł, chociaż deklarował, iż zamierza „kształcić się w dziedzinie polonistyki celem poświęcenia się karierze naukowej”256. Niezależnie od indywidualnych przyczyn, jak np. konieczność objęcia odziedziczonego majątku, która, jak się wydaje, przeszkodziła w studiach Radziwiłłowi, arystokraci nie mieli aż takiej motywacji do nauki, ponieważ i bez ukończenia Uniwersytetu cieszyli się wystarczającym prestiżem i na ogół nie musieli podejmować pracy zarobkowej. Inaczej już jednak przedstawiała się sytuacja zbiedniałych potomków najlepszych nawet rodów. Przykładem może być Jerzy Giedroyc, który w czasie studiów na Wydziale Prawa musiał zarabiać nie tylko na potrzeby własne, ale również pomagać rodzicom w utrzymaniu domu257.

Studenci z rodzin arystokratycznych byli łatwo rozpoznawalni z racji swych nazwisk. Zapewne z reguły im to pomagało, niekiedy jednak mogło też nieco komplikować życie. Kiedy Andrzej Szeptycki próbował na przykład zdobyć zaliczenie wykładu, podsuwając profesorowi przez jednego z kolegów indeks do podpisu, został natychmiast zdemaskowany. „Nazwisko studenta było znane, arystokracja w najlepszym wydaniu, rodzony stryj – arcybiskup grecko-katolicki, metropolita, drugi stryj – zastępca naczelnego wodza w 1919 roku” – relacjonuje świadek tego zdarzenia. – „Student zainteresował profesora, który spojrzawszy na zgłaszającego się po indeks powiedział: «Coś się pan tak zmienił?» Przyłapany na mistyfikacji nielegalny zastępca podszedł przepraszając i tłumacząc, że trymestr się kończy, że właścicielowi coś niespodziewanie akurat wypadło, że bywa na wykładach i że nadal będzie na nie chodzić... Profesor odsunął jednak indeks i uśmiechnąwszy się z wyrozumiałą ironią powiedział: «Ale ja i po świętach podpiszę indeks panu Szeptyckiemu». A potem, rozejrzawszy się po sali, po której przeleciał szmer zainteresowania, powiedział pogodnie wśród ogólnej wesołości: «nie chciało się panu hrabiemu»”258. Uszczypliwość, na jaką pozwolił sobie wykładowca, nie służyła, rzecz jasna, zdyscyplinowaniu słuchaczy, ale wyłącznie zamanifestowaniu lekkiego dystansu wobec arystokratów, co zostało zresztą właściwie odczytane na sali. Dla Szeptyckiego, podobnie jak dla wielu innych ziemian, nieodległa przyszłość nie była już natomiast tak beztroska: jako oficer rezerwy Wojska Polskiego we wrześniu 1939 r. wyruszył na front, dostał się do niewoli radzieckiej i został zamordowany w Katyniu.

W uprzywilejowanej sytuacji znajdowali się również studenci wywodzący się z rodzin bogatych przemysłowców. Marię Eigerównę, której ojciec był znanym warszawskim fabrykantem i właścicielem kilku cementowni, rodzina wysłała na krótko przed wybuchem I wojny światowej na kilka miesięcy do prywatnego gimnazjum do Lozanny, celem uzyskania matury, skąd odebrała ją potem angielska miss, pełniąca rolę prywatnej guwernantki. Niezgoda na dobrobyt, jaki ją otaczał również podczas studiów na Uniwersytecie w latach 1917–1920, stała się w końcu dla Eigerówny prawdziwą obsesją. Jak sama wspomina: „Doszłam do wniosku, że skoro wciąż jeszcze pozostaję w domu i skoro do chwili zdobycia dyplomu będę nadal korzystać z dobrobytu opartego na krzywdzie i wyzysku, muszę przynajmniej w pewnej mierze upodobnić się do ludzi pracy. Robotnicy pracują osiem godzin, a więc i ja powinnam uczyć się osiem godzin dziennie. [...] Z zegarkiem w ręku przestrzegałam, bym mniej niż osiem godzin nie spędzała na wykładach i przy książce. Wszystkie pauzy i przerwy rzetelnie odliczałam, podobnie jak zwykł czynić to fabrykant w stosunku do robotników”259. Nie skończyło się, niestety, na tych nieszkodliwych dziwactwach i Eigerówna, mimo dalszych studiów w Berlinie, chętnie sfinansowanych przez papę zaniepokojonego jej radykalnymi sympatiami politycznymi, trafiła ostatecznie do Komunistycznej Partii Polski, gdzie już pod nazwiskiem Maria Kamińska stała się zawodową funkcjonariuszką partyjną, za co przesiedziała nawet kilka lat w więzieniu. Był to przypadek zapewne najbardziej konsekwentnego odrzucenia „burżuazyjnego pochodzenia”, ale wcale nie odosobniony. W jednych ze wspomnień z połowy lat 30. pojawia się opis demonstracji studenckiej, podczas której synowie ziemian i fabrykantów nieśli transparent „Pamiętaj, że wielki przemysł i ziemiaństwo to nasz wspólny wróg”260. Gombrowicz, który sam również zmagał się z kompleksem dobrego urodzenia, tłumaczył go instynktownym, młodzieńczym buntem przeciw „nierzeczywitości” swego uprzywilejowania społecznego, zapewniającego „życie ułatwione, nie znające istotnej walki ani o byt, ani o jego wartości”261.

Większość studentów wywodzących się z dobrze sytuowanych rodzin nie przeżywała jednak z tego powodu większych rozterek, lecz korzystała z dobrodziejstw zamożności. Tak teczki osobowe, jak i nieliczne wspomnienia niewiele mówią o ich sytuacji materialnej podczas studiów. Opłacane przez rodziców regularnie czesne i pieniądze przesyłane na utrzymanie się w Warszawie, bądź możliwość mieszkania przy rodzinie w przypadku osób pochodzących ze stolicy, pozwalały skupić się na nauce, zaangażować w działalność polityczną, albo prowadzić intensywne życie towarzyskie. Komfort taki miał na przykład studiujący na Wydziale Prawa Kazimierz Brandys, który wspominając lata studenckie, kwestie materialne kwituje jedynie wzmianką, iż ojciec pozwalał mu od czasu do czasu dorobić sobie w prowadzonej przez siebie firmie262. Jedyną niedogodnością mogła być w takich przypadkach co najwyżej całkowita zależność finansowa od rodziny i wynikająca z tego konieczność podporządkowania się jej decyzjom. „Zawaliłem egzaminy na drugi rok prawa – pisze Brandys – ojciec nie mógł mi tego wybaczyć, wysłał mnie na wakacje pod kuratelą Mariana. [...] Wróciłem po tych wakacjach z nadszarpniętą wiarą w siebie, z utraconą pewnością ruchów – jakbym wypadł z zawiasów – i w następnym roku przelazłem ciężko przez wiosenne egzaminy, zmordowany nocnym kuciem skryptów”263. Było to doświadczenie niewątpliwie „upupiające”, ale nie zagrażało podstawom egzystencji ani życiowym planom wchodzącego w dorosłość młodego człowieka.

Większych trosk materialnych nie mieli też słuchacze pochodzący z rodzin urzędniczych, jak np. przywódca „Falangi” Bolesław Piasecki, czy profesorskich, jak inny działacz radykalnej prawicy narodowej Wojciech Wasiutyński, albo córka wybitnego znawcy nowożytnych dziejów Polski i dyplomaty, Regina Askenazy. W aktach osobowych tych i wielu innych osób z tej grupy społecznej nie ma śladów problemów finansowych w postaci podań o zwolnienie z czesnego, przyznanie stypendium itp.264. Sprawy takie nie pojawiają się także ani w aktach, ani w lapidarnych zapiskach sporządzanych podczas studiów przez Witolda Gombrowicza, pochodzącego z rodziny ziemiańskiej, która na krótko przed I wojną światową przeprowadziła się do Warszawy, wtapiając się w środowisko zamożnego mieszczaństwa. Obok faktu odmrożenia nosa, nazwisk pojedynczych wykładowców Wydziału Prawa i dziewczyn, z którymi flirtował, późniejszy autor Ferdydurke odnotowywał w nich głównie wakacje spędzane w rodzinnym dworze w Małoszycach, majątkach prowadzonych przez swych braci lub w willi zaprzyjaźnionych fabrykantów w Sopocie. (Po latach przypomniał sobie jeszcze z czasu studiów tenisa, szachy, gawędy z przyjaciółmi i, przede wszystkim, błogie lenistwo)265. Oczywiście również w obrębie grupy dobrze sytuowanych rodzin pracowników umysłowych, urzędników czy oficerów występowały różnice zamożności i nie zawsze studenci pochodzący z takich rodzin żyli na wysokiej stopie. Brak pieniędzy nie stanowił jednak w tej grupie istotnej przeszkody utrudniającej ukończenie Uniwersytetu.

Sytuacja komplikowała się natomiast, gdy nawet względnie zamożni rodzice wpadali w kłopoty finansowe, co przydarzało się ojcu Józefa Garlińskiego, który po 1920 r. otworzył praktykę adwokacką w Ostrowie Wielkopolskim. „Ojciec znów zaczął przesyłać pieniądze nieregularnie. Byłem w ciągłych trudnościach finansowych [...]” – wspomina Garliński i dodaje nieco dalej: „Tylko w Grudziądzu [tzn. w czasie służby wojskowej – P.M.M.] nie odczuwałem braku pieniędzy. W latach szkolnych było różnie, teraz w Warszawie, na studiach, bardzo podobnie. Musiałem płacić za uniwersytet, bo zwolnienie z opłat, nawet gdybym szedł na samym czele, nie mogło mnie objąć. Musiałem gdzieś mieszkać, jeść, ubierać się, jeździć tramwajami, a regularność nadchodzących od ojca przesyłek pieniężnych była bardzo wątpliwa”266. Podobny problem dotknął późniejszego publicystę Karola Zbyszewskiego, gdy jego ojciec, urzędnik Ministerstwa Skarbu, stracił w 1928 r. posadę. Cała rodzina znalazła się wówczas na utrzymaniu jego starszego brata, dyplomaty przebywającego wówczas na placówce w Paryżu, a on sam, chcąc pozostać na Uniwersytecie, musiał ubiegać się o stypendia267.

41. Indeks studenta Wydziału Prawa Witolda Gombrowicza

Dla mniej zamożnej inteligencji, na przykład emerytowanych nauczycieli czy urzędników, wysłanie na Uniwersytet do stolicy choćby jednego dziecka okupione było często licznymi wyrzeczeniami, a i to nie zapewniało niekiedy środków wystarczających na opłacenie stancji i wyżywienia. Przykładem mogą być losy późniejszego poety i literata Jana Śpiewaka, którego rodzina, mimo prawniczego wykształcenia ojca, z trudem wiązała w Równem koniec z końcem. O swoich pierwszych miesiącach na Uniwersytecie Warszawskim pisał on: „Na razie żyję w warunkach luksusowych, jakich się nawet nie spodziewałem. Jestem dobrze, modnie ubrany. Matka pomyślała o wszystkim, wyprawiła do Warszawy jak panicza, kosztem domu i dużego wysiłku ojca. Skoro mam mieszkać razem z synem zamożnych ludzi, nie mogę gorzej od niego wyglądać. Muszę żyć oszczędnie i dlatego posyła mi paczki żywnościowe. Pieniądze mógłbym lekkomyślnie wydać, a tak jest pewność, że nie będę głodował”268.

Jeszcze cięższe było na ogół położenie studentów pochodzących z rodzin „właścicieli mniejszych” oraz „robotników i małorolnych”. Typową sytuację takich osób dobrze charakteryzuje jedno z zachowanych podań o stypendium: „Jestem synem oficjalisty rolnego. Ojciec mój zarabia około 120 złotych miesięcznie, a ta skromna pensja wystarcza zaledwie na skromne wyżywienie rodziny na wsi, wobec tego z domu nie otrzymuję żadnych zasiłków”269. Wśród 46 studentów Wydziału Weterynaryjnego, którzy w 1938 r. złożyli podania o pomoc materialną, dominowały dzieci chłopów i robotników, niekiedy bezrobotnych, kilka osób pochodziło z rodzin niższych urzędników i funkcjonariuszy państwowych (głównie pracowników PKP), 2 osoby miały ojców organistów, a jedna – kupca. W sumie aż 25 z nich zaliczało się do grupy „robotników i małorolnych”, a 15 do „właścicieli mniejszych”. Pozostałych 6 osób miało pochodzenie inteligenckie, przy czym ojcowie aż 5 z nich byli już emerytami270.

Poza niskimi dochodami na niekorzyść słuchaczy wywodzących się z niższych warstw społecznych działała często również wielodzietność ich rodzin. W opisywanej powyżej grupie 46 studentów weterynarii aż 19 osób miało troje rodzeństwa lub więcej. Tylko jedna z nich zaliczała się do inteligencji, wszyscy pozostali pochodzili z grup „właścicieli mniejszych” lub „robotników i małorolnych”271. W trudnym położeniu byli zwłaszcza ci studenci, którzy byli najstarszymi dziećmi w rodzinie, gdyż oczekiwano od nich, że jak najszybciej się usamodzielnią i odciążą domowy budżet. Jak wyjaśniał jeden z nich: „rodzice nie mogą mi dać żadnych zapomóg, ponieważ sami są niezamożni. Ojciec mój utrzymuje ze swego skromnego rzemiosła dziesięcioro dzieci, których pragnąłby wykształcić i zapewnić im przyszłość. Ja jestem w domu najstarszym, nie mogę żądać od ojca zapomóg, które odbiłyby się z konieczności na moim młodszym rodzeństwie”272. Samodzielności oczekiwano zwłaszcza od młodych mężczyzn, co stanowiło odwrotną stronę ich uprzywilejowanej pozycji na rynku pracy: „W poprzednich latach otrzymywałem pomoc z domu nieznaczną, w tym roku jednakże zdany jestem wyłącznie na własne siły” – objaśniał swą sytuację student prawa. „Albowiem w tym roku siostra moja skończyła gimnazjum i wstąpiła na U.J.P. w Warszawie na wydział matematyczno-przyrodniczy. Otóż, o ile tylko matka będzie miała pieniądze, to będzie pomagała siostrze”273.

Położenie studentów z warstw najuboższych pogarszało się dramatycznie, gdy rodzina traciła dotychczasowe źródła utrzymania na skutek śmierci jednego lub obojga rodziców, ich choroby, niedołężności lub utraty pracy. Obficie ilustrują to zachowane podania o zapomogi i zwolnienia z czesnego z Wydziału Weterynaryjnego z 1938 r., a także wnioski o stypendia Fundacji im. Młockich. „Jestem w b. ciężkich warunkach mat.[erialnych], gdyż ub. roku utraciłem ojca, a matka otrzymując 107 zł miesięcznie emerytury i mając 4 dzieci nie może mnie utrzymać” – pisał student z Mołodeczna. Ojciec innego słuchacza, według załączonego zaświadczenia, „[...] lat 73 mający, zamieszkały w Łasku [...], z zawodu dorożkarz, posiada oficynę drewnianą o 1 izbie, w której mieszka, oraz % ha ziemi własnej i dorożkę jednokonną. Prócz tego uprawia 1 ha ziemi wydzierżawionej. Dochód z ziemi i dorożkarstwa wystarcza mu zaledwie na skromne utrzymanie, skutkiem czego [...] nie jest w stanie zapłacić czesnego za syna”. W opłakanej sytuacji znajdowali się też niektórzy studenci mieszkający w Warszawie. „Mam ojca chorego (sparaliżowanego) od lat 17, który jest na utrzymaniu rodziny, matka zaś zarabia 20 zł miesięcznie pracując u swojej siostry, dlatego też nie mogę zupełnie liczyć na jakąkolwiek pomoc pieniężną ze strony rodziny. Nie mogę także zajmować się jakąkolwiek pracą zarobkową, gdyż studia na wydziale weterynaryjnym pochłaniają bardzo dużo czasu” – motywował swoją prośbę jeden ze słuchaczy, wyjaśniając dalej, iż poprzedni rok studiów ukończył tylko dzięki stypendium państwowemu, które pozwoliło mu zamieszkać w Domu Akademickim na Ochocie. Podobne dramaty osobiste znaleźć można również w wielu innych podaniach274.

W jaki sposób niezamożność rodziny przekładała się w praktyce na sytuację studiujących, ilustrują perypetie późniejszego premiera Izraela Menachema Begina, który studiował na Wydziale Prawa w latach 1931–1935. Kolejne lata nauki były dla niego ciągłą walką o przetrwanie, gdyż jego ojciec, były sekretarz gminy żydowskiej w Brześciu nad Bugiem pozostawał bez pracy i utrzymywał się wraz z całą rodziną, jak stwierdza załączone świadectwo niezamożności, „z dorywczych zasiłków”. Jeszcze przed rozpoczęciem studiów Begin zwrócił się więc o odroczenie czesnego za pierwszy rok, lecz uwzględniono je tylko połowicznie. Podobnie stało się na drugim roku, co wobec nieuiszczenia w terminie reszty należności doprowadziło do skreślenia Begina z listy studentów. Ponownie wpisany na nią pod koniec 1933 r., także w kolejnych latach zmuszony był ubiegać się o odroczenia czesnego i zwolnienia z opłat egzaminacyjnych. Jego zobowiązania wobec skarbu państwa sięgnęły ostatecznie 284,20 zł, które zobowiązał się spłacać do 31 VIII 1944 r. Kiedy pod koniec 1937 r. Beginowi – wówczas już absolwentowi UW – zdarzyło się nie wnieść jednej z rat, kwestura uniwersytecka zagroziła skierowaniem sprawy na drogę sądową. Później zgodziła się jednak życzliwie rozłożyć zaległą kwotę na niewielkie raty pięciozłotowe, wychodząc najwyraźniej z założenia, że lepszy wróbel w garści niż kanarek na dachu, a ostatecznie prolongowała również spłatę kolejnej transzy należności275. Ze względu na wybuch wojny Begin – jak bardzo wielu innych słuchaczy – nie zdążył już uregulować swych zobowiązań wobec uczelni.

Jak widać, nawet ukończenie Uniwersytetu nie zawsze uwalniało od problemów finansowych związanych ze studiowaniem. Niekiedy zdarzało się wręcz, że zaciągnięte podczas studiów długi wpychały młodych ludzi w nędzę. Pod koniec lat 30. rozgoryczona absolwentka Wydziału Humanistycznego pisała z żalem pod adresem władz uczelni, iż nie przestrzegły studentów przed „zaciąganiem pożyczek na studia, które nie mogą zapewnić im nawet najskromniejszego bytowania w przyszłości, jeśli nie mają własnych kapitałów, kamienic, silnych i bezczelnych łokci”. Jej zadłużenie wobec skarbu państwa z tytułu zaległego czesnego wynosiło w tym czasie 4170 zł, po kilku latach bezrobocia została eksmitowana z mieszkania wraz z niedołężną matką, a uzyskany w końcu etat w bibliotece (160 zł) z trudem pozwalał jej utrzymać się przy życiu. Spłata astronomicznie wysokiego, z jej punktu widzenia, długu znajdowała się zupełnie poza zasięgiem jej możliwości276.

Mimo iż przedstawione powyżej przypadki dokumentują, jak trudno było utrzymać się na uczelni studentom niezamożnym, ukazują one również inną, poniekąd paradoksalną prawdę na temat ówczesnej rzeczywistości społecznej: nawet ubogie osoby pochodzące z prowincji mogły wstąpić na Uniwersytet i przeżyć w Warszawie, o ile tylko były odpowiednio zdolne lub zdeterminowane, aby się uczyć. Doskonałym tego przykładem może być biografia Stefana Wesołowskiego, wybitnego później chirurga urologa. Pochodził on z północnego Mazowsza, z ubogiej rodziny chłopskiej. Jego ojciec, nie będąc w stanie opłacić edukacji syna w gimnazjum państwowym w Płońsku, zmuszony został przenieść go do przyklasztornej szkoły z internatem w odległym Dubnie na Wołyniu, gdzie koszty utrzymania były dużo niższe. Stamtąd z bardzo dobrym wynikiem Wesołowski dostał się w 1927 r. na Wydział Lekarski UW, na którym mógł studiować dzięki stypendium lokalnego sejmiku powiatowego (600 zł rocznie), pożyczkom zaciąganym w różnych instytucjach i niewielkiej pomocy ze strony rodziny. Wkrótce stał się jednym z najbardziej aktywnych działaczy Koła Medyków, a także współautorem i współorganizatorem słynnych wówczas na całą Warszawę zabaw taneczno-satyrycznych277. Podobnie jak Begin, Wesołowski ukończył studia z pokaźnymi długami, a ponieważ dopiero 3 lata później otrzymał pierwszą płatną posadę, miał kłopoty z ich spłatą. W podaniu o rozłożeniu na mniejsze raty odroczonych opłat akademickich wyliczał, iż oprócz Uniwersytetu musi stopniowo regulować zobowiązania wobec Koła Medyków, Bratniej Pomocy i Towarzystwa Lekarskiego278.

42. Minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego prof. Wojciech Świętosławski podczas odczytu radiowego „O pomoc społeczną dla młodzieży akademickiej”, 30 I 1936 r.

Bieda nie przeszkodziła również w uzyskaniu dyplomu ani Beginowi, ani Śpiewakowi, o których była mowa wcześniej, choć nie ma wątpliwości, iż znacznie więcej studentów biednych niż bogatych nie kończyło studiów. Studiowanie na przekór biedzie wymagało z pewnością bardzo wielu wyrzeczeń, sporej obrotności i pewnej dozy życiowego szczęścia. Zmuszało również najczęściej do podejmowania równoległej ze studiami pracy zarobkowej, a niekiedy wręcz wiązało się z niedojadaniem i upokarzającą koniecznością ciągłego zabiegania o pomoc materialną, zwolnienia z opłat, doraźne pożyczki itp. Z drugiej strony, znacznie mniejsza niż dzisiaj ogólna zamożność przedwojennego społeczeństwa sprawiała, że bieda nie stygmatyzowała studentów i nie wypychała ich poza nawias społeczności akademickiej.

Przeciwnie, zauważyć można dość powszechne zrozumienie i życzliwość, z jakimi, nie tylko na Uniwersytecie, podchodzono do mizernej kondycji finansowej wielu słuchaczy. Tym, którzy nie wykazywali odpowiedniej empatii, studenci potrafili zresztą dać się solidnie we znaki. Jeden z pamiętnikarzy opisuje, że gdy bogaty właściciel jednej z najlepszych kawiarni odmówił wsparcia organizacji akademickich, „o godzinie otwarcia zakładu zjawiła się grupa studentów i zajęła miejsca przy wszystkich stolikach. [...] Każdy ze studentów zamówił szklankę wody sodowej i przez trzy godziny siedział przy tej wodzie, potem zaś pojawiła się zmiana. Po dwóch dniach takiej legalnej okupacji – policja nie miała nic do powiedzenia, jako że prawa nie naruszano, a wodę sodową pić wolno – właściciel lokalu «pękł» i klnąc zapłacił żądaną przez organizację studencką sumę, którą uważał za haracz”279. Historia ta wydarzyła się wprawdzie w Krakowie, ale musiała mieć szeroki rezonans również w stolicy, skoro ówczesny słuchacz Uniwersytetu Warszawskiego przytoczył ją, naturalnie z pełną aprobatą, po kilkudziesięciu latach. Jak widać, w fakcie, że student jest biedny, nie widziano niczego wyjątkowego, ani nie traktowano tego w kategoriach ujmy na jego honorze.