W środowisku studenckim, tak jak w każdej większej zbiorowości, występowały rozmaite zależności i linie podziałów, wyznaczające skomplikowaną mapę relacji społecznych. Co za tym idzie, dzieliło się ono według szeregu różnych kryteriów na wiele mniejszych i większych grup i grupek. Najsilniejsze i najbardziej rzucające się w oczy były na Uniwersytecie Warszawskim podziały narodowościowe. Przejawiały się one przede wszystkim bardzo wyraźnym separowaniem się studentów chrześcijan od słuchaczy pochodzenia żydowskiego, co konsekwentnie propagowała prawica nacjonalistyczna. „Odcięliśmy się od Żydów, stworzyliśmy czysto aryjską «rzeczpospolitą akademicką»” – wspominał z dumą po latach jeden z liderów narodowej demokracji Tadeusz Bielecki, studiujący na UW w latach 1927–1929485. Uwieńczeniem tych dążeń, wspieranych od początku lat 30. gwałtownymi rozruchami, było formalne wprowadzenie 5 X 1937 r. tzw. getta ławkowego, czyli obowiązkowego podziału miejsc w salach wykładowych na parzyste, przeznaczone dla studentów chrześcijańskich, nieparzyste – dla studentów wyznania mojżeszowego oraz nienumerowane, w których można było zasiadać dowolnie486. Fakt ten, jak również inne przykłady dyskryminacji Żydów, omawiam szerzej w rozdziale poświęconym kulturze politycznej uczelni, tu chciałbym jedynie zaznaczyć, iż segregacja wyznaniowa, nawet przed wprowadzeniem getta ławkowego, miała na Uniwersytecie charakter powszechny i zinstytucjonalizowany.

63. Obchody 20. rocznicy powstania Towarzystwa Bratniej Pomocy Studentów Uniwersytetu Warszawskiego, styczeń 1936 r. Przemawia rektor Stefan Pieńkowski, za stołem prezydialnym od prawej profesorowie UW: Władysław Tatarkiewicz, Bronisław Koskowski i ks. Antoni Szlagowski

Żydów z założenia nie przyjmowano do większości organizacji studenckich, czego formalną podstawę stanowił obowiązujący w nich tzw. paragraf aryjski. Dotyczyło to w pierwszym rzędzie Bratniej Pomocy – największej z działających na Uniwersytecie organizacji, skupiającej niemal wszystkich słuchaczy chrześcijańskich, której regulamin wykluczał nie tylko członkostwo osób wyznania mojżeszowego, ale także tych, którzy je porzucili, oraz innych bezwyznaniowców487. „Byłam Żydówką, więc nie miałam prawa należeć do Bratniaka” – relacjonowała po latach Irena Krzywicka. „Odzwyczaiwszy się w szkole od antysemityzmu, nie mogłam z początku pojąć, dlaczego moi koledzy, z którymi co dzień spędzałam po kilka godzin na wykładach i seminariach, poza zajęciami odpowiadali mi półgębkiem, rozmawiali ze sobą ponad moją głową. Do Koła Polonistów nie chciano mnie przyjąć”488. Paragraf aryjski miał bardzo poważne konsekwencje praktyczne: nie mogąc należeć do Bratniej Pomocy, Żydzi tracili prawo zakwaterowania w prowadzonych przez nią domach akademickich, korzystania z darmowych lub dotowanych posiłków, które rozdzielała, nie mogli też uczestniczyć w głównym nurcie studenckiego życia kulturalnego, imprezach sportowych itp., ani nawet nosić czapek, będących zewnętrznym wyróżnikiem słuchaczy UW. Dyskryminowano ich bez skrupułów przy wymaganym przez MWRiOP opiniowaniu przez Bratnią Pomoc podań o odroczenie czesnego i stypendia państwowe. W roku akademickim 1931/1932 organizacja ta rekomendowała odrzucenie 4,2% spośród 701 wniosków złożonych przez Polaków i 42% spośród 442 wniosków żydowskich. (Wzajemna proporcja 1:10 obu tych wskaźników nakazuje sądzić, iż przyjęto ją a priori)489. Bratnia Pomoc wraz ze swymi rozległymi agendami była więc de facto narzędziem polskiego egoizmu narodowego i antysemityzmu, o czym zresztą jej kierownictwo mówiło z prawdziwą dumą, nazywając Żydów „olbrzymim, ropiejącym wrzodem”490.

64. Wieczerza wigilijna w Bratniej Pomocy, 24 XII 1936 r., fot. K. Jankowski

Żydzi nie mogli ubiegać się ponadto o niektóre stypendia prywatne, gdyż część fundacji, np. im. Młockich, na mocy swych statutów udzielała wsparcia wyłącznie studentom chrześcijańskim. Nie przyjmowano ich także do wszystkich tych organizacji quasi-politycznych i ideowych, które znajdowały się pod wpływem prawicy, czyli np. do zdecydowanej większości działających na Uniwersytecie korporacji studenckich. Już w 1923 r. wprowadziły one w stosunku do Żydów „domniemanie niehonorowości”, wyłączając ich tym samym symbolicznie ze społeczności akademickiej. (Wniosek w tej sprawie złożył na ogólnopolskim zjeździe korporantów student Wydziału Prawa UW, znany później adwokat i poseł na Sejm Stronnictwa Narodowego Zbigniew Stypułkowski)491. Żaden będący przy zdrowych zmysłach Żyd nie wstąpiłby zapewne do prawicowych organizacji politycznych takich jak Obóz Wielkiej Polski czy ONR ze względu na ich wojujący antysemityzm, jednak i tam obowiązywał paragraf aryjski. Z czasem analogiczny zapis wprowadzono również w większości kół naukowych, o czym tryumfalnie informowała prasa akademicka. (W Kole Prawników paragraf aryjski ustanowiono już na początku lat 20.)492. W ostatnim roku akademickim przed wybuchem wojny osób pochodzenia żydowskiego postanowiono nie przyjmować do Sodalicji Mariańskiej Akademików, natomiast w Bratniej Pomocy i niektórych kołach naukowych uchwalono wymóg udowodnienia przez kandydatów aryjskiego pochodzenia do trzeciego pokoleń wstecz. Jednocześnie wykluczono z nich osoby „obcujące i przyjaźniące się z Żydami”493.

Już wcześniej zresztą w środowisku studentów chrześcijańskich podejrzliwość budziło nawet publiczne pokazanie się w towarzystwie Żydów. Jan Radożycki, który, mimo endeckich poglądów, mieszkając w domu akademickim na Ochocie przyjął wizytę syna cadyka ze swej rodzinnej miejscowości, musiał się z tego gęsto tłumaczyć przed kolegami: „«To ty utrzymujesz przyjacielskie stosunki z Żydami?»” – pytali go z wyraźnym wyrzutem494. Pod koniec lat 30., gdy antysemickie nastroje sięgały zenitu, radykalna prawica rozprowadzała na Uniwersytecie ulotki, piętnujące z imienia i nazwiska polskie studentki, które wyszły za Żydów, i inne osoby utrzymujące z nimi kontakty towarzyskie495. Nic więc dziwnego, że we wspomnieniach zdecydowanej większości ówczesnych studentów, którzy sami nie byli pochodzenia żydowskiego, brak jest jakichkolwiek wzmianek o kolegach wyznania mojżeszowego. Żydzi pojawiają się na ich kartach na ogół jako odległa część uniwersyteckiego świata lub jako bezimienne ofiary rozruchów.

Separatyzm – choć pozbawiony tak agresywnego charakteru jak polski – występował zresztą również wśród Żydów. O ile nie wywodzili się oni z w pełni zasymilowanych rodzin, które całkowicie zerwały z religią mojżeszową, dokonując już we wcześniejszych pokoleniach konwersji na chrześcijaństwo (jak np. Brandysowie), to trzymali się na ogół we własnym środowisku i nie wchodzili z Polakami w jakiekolwiek kontakty. W przeanalizowanej przez Marcina Kulę korespondencji prowadzonej przez pewną warszawską rodzinę żydowską, której jeden z synów studiował na Uniwersytecie, a drugi na Politechnice, nie pojawiają się żadne wzmianki o relacjach ze studentami chrześcijańskimi. Przez kilkanaście lat cała ta rodzina funkcjonowała w świecie zupełnie odrębnym od polskiego, prowadząc życie towarzyskie, zawodowe itp. wyłącznie wśród swoich współwyznawców496.

Zarówno wykluczanie Żydów z większości sfer życia akademickiego, jak również zamykanie się przez nich we własnym środowisku spowodowało, iż rozwinęli oni na Uniwersytecie równolegle do Polaków szereg zupełnie odrębnych aktywności. Powołali Wzajemną Pomoc Studentów Żydów UW, dysponowali własnymi jadłodajniami i domem studenckim, tworzyli swoje organizacje ideowe i polityczne, korporacje oraz koła naukowe497. Inicjatywy te, choć całkowicie zrozumiałe, gdyż pozbawione w praktyce jakiejkolwiek alternatywy, utrwalały na terenie uczelni segregację rasową, jaka istniała poza jej murami, i którą starała się umocnić polska prawica nacjonalistyczna. Polscy i żydowscy studenci uczęszczali na ten sam Uniwersytet, słuchali tych samych wykładów, lecz funkcjonowali w dwóch różnych, coraz bardziej wzajemnie zamykających się na siebie światach. Niewielkimi enklawami ponadnarodowych kontaktów pozostały jedynie organizacje lewicowe (w tym przede wszystkim komunistyczne), sympatyzujące z nimi często środowiska artystyczne, a także niektóre kręgi naukowe.

Podziały dotyczyły zresztą nie tylko Żydów i Polaków. Także o wiele mniej liczni na Uniwersytecie Ukraińcy tworzyli hermetyczne środowisko, dysponujące własną organizacją samopomocową Ukraińska Studencka Hromada, a także korporacją Zaporoża, powiązaną nota bene, o czym wówczas jednak nie wiedziano, z polskim wywiadem wojskowym498. Na ogół nie wchodzili w bliższe relacje z Polakami, oczywiście ze wzajemnością. Doświadczył tego Giedroyc, gdy zaczął uczęszczać na jedno z seminariów na Wydziale Humanistycznym: „[...] Zacząłem wtedy studiować historię ukraińską u prof. Korduby, co było dla mnie wielkim przeżyciem, bo poza mną byli tam sami Ukraińcy, którzy patrzyli na mnie ze zdumieniem, jak gdybym był żelaznym wilkiem”499.

W dużej mierze odrębne od reszty słuchaczy życie towarzyskie i społeczne prowadzili także studiujący na Uniwersytecie Warszawskim Niemcy, chociaż z pojedynczych dostępnych relacji pamiętnikarskich wynika, iż polska większość słuchaczy oraz wykładowcy odnosili się do nich z życzliwością i kurtuazją500. (Stosunek do nich różnił się zatem wyraźnie od podejścia Polaków do Żydów, a prawdopodobnie także do Ukraińców). Od 1926 r. niemieccy studenci UW skupieni byli w korporacji o nazwie Verein Deutscher Hochschüler in Warschau. Stawiała sobie ona za cel zapobieżenie polonizacji swych członków, a po 1933 r. coraz wyraźniej propagowała wśród nich światopogląd nazistowski. Nie bez sukcesów: jeden z jej członków, germanista Karl Grundmann, który pod koniec lat 30. objął stanowisko asystenta na Wydziale Humanistycznym, w czasie wojny został radcą urzędu propagandy we władzach Generalnego Gubernatorstwa, zajmując się udowadnianiem niemieckości Warszawy501. Inny Niemiec, absolwent Wydziału Matematyczno-Przyrodniczego UW Alexander Mann, jako porucznik Wojska Polskiego trafił w 1939 r. do niewoli radzieckiej i został zamordowany w Katyniu502.

Nieco trudniej jest dziś odtworzyć pozostałe linie podziałów występujące wśród studentów i ustalić ich hierarchię. Bardzo mało wiadomo o słuchaczach wyznania mojżeszowego; w świetle panujących w ówczesnej Polsce konfliktów i separatyzmów narodowych, o których była mowa powyżej, naturalne wydaje się jednak, iż przyjaźnie i znajomości były zawiązywane przede wszystkim we własnym środowisku etnicznym – Polacy trzymali się z Polakami, Żydzi z Żydami, Ukraińcy zaś z Ukraińcami. Druga, dość oczywista uwaga dotyczy związków pomiędzy zamożnością, a zaangażowaniem w życie społeczne: aby udzielać się organizacyjnie lub towarzysko potrzebne były odpowiednie nadwyżki sił i czasu, a tymi nie zawsze dysponowali słuchacze, zmuszeni utrzymywać się podczas studiów z własnej pracy zarobkowej. Trudno się dziwić, że młody człowiek, z trudem łączący studia z trzyzmianową pracą w fabryce, nie należał do żadnych organizacji studenckich503. Tego rodzaju przypadków było z pewnością więcej, choć da się również wskazać słuchaczy, którzy – jak wspominani już przeze mnie Wesołowski czy Śpiewak – mimo braku pieniędzy prowadzili intensywne życie towarzyskie.

Bardzo istotną rolę w życiu towarzyskim odgrywało miejsce pochodzenia, a zwłaszcza to, czy dany student wywodził się ze stolicy, czy spoza niej. Fakt ten w oczywisty sposób rzutował na sytuację w czasie studiów na Uniwersytecie: w przeciwieństwie do warszawiaków przybysze z prowincji musieli odnaleźć się w nieznanym sobie na ogół nowym otoczeniu i zazwyczaj od podstaw wybudować sieć kontaktów społecznych. Jej zalążkiem często stawały się znajomości nawiązane przy okazji poszukiwania zakwaterowania i później podczas wspólnego wynajmowania stancji bądź mieszkania w domach studenckich. Przeradzały się one niekiedy w wieloletnie przyjaźnie504.

Zarówno warszawiacy, jak i studenci z prowincji dość często pozostawali podczas studiów w kręgu znajomości nawiązanych jeszcze w gimnazjum, rozszerzanych ewentualnie stopniowo o dalsze osoby. Grupę taką tworzyli na przykład absolwenci stołecznego gimnazjum im. Jana Zamoyskiego o radykalnie prawicowych sympatiach, skupieni wokół przywódcy ONR „Falanga” Bolesława Piaseckiego505. Jeden z nich, Jerzy Tymiński, wspomina wsparcie, jakiego udzielali sobie nawzajem podczas studiów na Wydziale Prawa: „Ja np. odziedziczyłem wszystkie skrypty po Wojtku Kwasieborskim, moim starszym koledze z gimnazjum, on otrzymał je od Bolesława Niklewicza, ja z kolei przekazałem te zasłużone pomoce naukowe Andrzejowi Niklewiczowi. [...] Pokreślone, z różnymi glosami na marginesach, pomięte wyglądały jak obraz nędzy i rozpaczy. A przecież takie właśnie cenione były bardziej niż skrypty nowe, chociażby dlatego, że na zasadzie podkreśleń, wykrzykników i uwag poprzednich użytkowników od razu było wiadomo, co trzeba uważnie czytać – a co tylko pobieżnie przerzucić”506. Zbliżone, choć zdecydowanie luźniejsze relacje łączyły absolwentów gimnazjum im. Adama Mickiewicza, przy czym ich środowisko miało z kolei pierwotnie orientację piłsudczykowską, a z czasem coraz wyraźniej lewicową507.

Tego rodzaju nieformalne grupki tworzyli też studenci pochodzący z gimnazjów pozawarszawskich, np. z Kalisza, Torunia czy nawet odległego Łucka508. Istniały również koła prowincjonalne o charakterze sformalizowanym, tworzące wspólnie ogólnopolskie zrzeszenie i stawiające sobie za cel „kontynuowanie przyjaźni z ławy szkolnej, niesienie wzajemnej pomocy materialnej i naukowej, utrzymywanie bliskiego kontaktu z macierzystymi regionami”509. Jak pisze Wojciech Wasiutyński (skądinąd sam pochodzący z Warszawy): „Koła prowincjonalne grupowały studentów wedle miejsca pochodzenia albo ściślej wedle gimnazjum, jakie kończyli na prowincji. W latach dwudziestych były one bazą ludowców i lewicy sanacyjnej, tzw. «niezamożnej młodzieży akademickiej», potem przeszły pod kierownictwo Młodzieży Wszechpolskiej”510. Inny pamiętnikarz charakteryzuje je jako „milczącą większość”, skoncentrowaną na prowadzeniu samopomocy we własnym gronie, niechętną radykalnym rozwiązaniom, lecz mogącą przesądzić swymi głosami o układzie sił w Bratniaku, a przez to atrakcyjną dla różnych działających na Uniwersytecie organizacji511.

Uderzające jest, że ilekroć we wspomnieniach na temat przedwojennych studiów na Uniwersytecie mowa jest o przyjaźniach i życiu towarzyskim, bardzo często okazuje się, iż miały one – w mniejszym lub większym stopniu – zabarwienie polityczne. Wynikało to z niebywałego upolitycznienia życia uczelni. Organizacje, takie jak Obóz Wielkiej Polski i Młodzież Wszechpolska, piłsudczykowski Legion Młodych, liberalny Związek Polskiej Młodzieży Demokratycznej, lewicowy Związek Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej czy jego komunistyczny odłam Związek Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej „Życie” zapewniały studentom nie tylko możliwość ekspresji politycznej, ale stanowiły dla nich również atrakcyjną płaszczyznę kontaktów towarzyskich. W ich kręgach bawiono się na „herbatkach tańcujących”, zawierano przyjaźnie, podkochiwano się w sobie, a niekiedy nawet zawierano małżeństwa512. Ponieważ zaś organizacje te, a przede wszystkim prawica narodowa, kontrolowały zdecydowaną większość pozostałych sfer życia społecznego na Uniwersytecie Warszawskim – Bratnią Pomoc, korporacje, koła naukowe – polityka wpływała na relacje o charakterze prywatnym, stając się drugim, obok narodowości, najważniejszym kryterium podziałów wśród studentów. „Miałam bardzo dużo przyjaciół na studiach. Była to młodzież w większości lewicowa” – relacjonuje studentka psychologii, sama związana z komunistycznym „Życiem”513. Z pewnością zdecydowanie częstszym zjawiskiem była przyjaźń łącząca osoby pochodzące z nawet bardzo odległych od siebie miejscowości niż nawet powierzchowna znajomość pomiędzy obwiepolakiem, jak potocznie nazywano członków OWP, a lewicującym aktywistą ZPMD.

Omawiając różne płaszczyzny życia społecznego na Uniwersytecie nie można pominąć wspomnianych powyżej korporacji studenckich i kół naukowych. Pierwszych z nich na początku lat 30. działało w Warszawie aż 27, w tym 13 na UW514. W środowisku polskim miały one przeważnie profil konserwatywnie lub radykalnie prawicowy i skupiały wyłącznie mężczyzn. (Kobiet z zasady do nich nie przyjmowano, istniały natomiast nieliczne odrębne korporacje żeńskie). Osobne korporacje, o czym była już mowa, grupowały słuchaczy mniejszości narodowych.

Korporacje w największym bodaj stopniu spośród wszystkich działających na uczelni organizacji dawały swym członkom poczucie przynależności do elitarnego kręgu towarzyskiego, odgrodzonego od zewnętrznego świata murem własnych rytuałów i zasad. Świadomie dążyły do wytworzenia w swych szeregach esprit de corps, czemu służyć miał przede wszystkim rozbudowany kodeks honorowy, spisany i wydany drukiem w połowie lat 30. z inicjatywy tego środowiska515. W korporacjach pielęgnowano też więzi koleżeńskie, starając się, by nie zanikały wraz z ukończeniem Uniwersytetu. W tym celu podtrzymywano kontakty z korporantami, którzy opuścili już mury uczelni516. W ramach korporacji prowadzono działalność samokształceniową i niekończące się debaty polityczne, ale także chętnie bawiono się. „Korporacja dawała okazję do picia, «dziewczynek» i arogancji, ale ujmowała je w pewne karby. Kto się publicznie upił lub zrobił awanturę, musiał się wyrzec picia na semestr lub nawet rok. Uczono też punktualności, grzeczności, szacunku dla starszych kolegów i «filistrów». Nieprzyjemną stroną korporacji był snobizm” – charakteryzował ją po latach Wojciech Wasiutyński517. Na zewnątrz korporanci wyróżniali się, nosząc zamiast białych czapek z amarantowym otokiem Bratniej Pomocy kolorowe nakrycia głowy, zwane deklami.

Życie towarzyskie, które prowadzono w ramach korporacji, było bardzo intensywne. Każdego tygodnia 2 lub 3 wieczory spędzano w gronie kompanów na tzw. kwaterze. Nic więc dziwnego, że niektórzy studenci z braku czasu rezygnowali z przynależności do takich organizacji518. Kolidowała ona nie tylko z nauką, ale – co było w wielu przypadkach jeszcze istotniejsze – z pracą zarobkową, którą musiało podejmować wielu słuchaczy. Z tego też względu na działalność w korporacjach mogła pozwolić sobie najczęściej tylko młodzież odpowiednio zamożna, niemusząca walczyć o utrzymanie się w Warszawie.

65. Doroczny komers korporacji „Aquillonia” w Warszawie, listopad 1938 r. Wśród siedzących trzeci od lewej gen. Władysław Anders, dalej, ku prawej: prof. Edward Loth, ks. prof. Antoni Szlagowski, prezes korporacji G. Gaczeński, gen. Władysław Bortnowski, płk Leon Strzelecki i prof. Władysław Tatarkiewicz

Korporacje akademickie, jak wszystkie organizacje aspirujące do miana elitarnych, były z założenia nieliczne. Należało do nich około 5% studentów519. Przez największą z nich, Aquilonię, w latach 1915–1939 przewinęło się łącznie 175 osób. Przeciętnie liczyła ona 50 członków520. Nowych adeptów przyjmowano do nich na ogół z rekomendacji już wypróbowanych działaczy; propozycję wstąpienia składano osobom, o których wiedziano, iż mają zbliżone sympatie polityczne, zapewne kierując się także takimi kryteriami, jak aktywność organizacyjna, inteligencja czy dobre pochodzenie. Nie bez znaczenia był także status społeczny, ponieważ w korporacjach dominowała młodzież zamożniejsza, podkreślająca swą wyższość wobec reszty studenckiej braci521. Ciekawe świadectwo na temat okoliczności przystąpienia do korporacji pozostawił Jerzy Giedroyc: „Podział na endeków i nieendeków, choć bardzo ważny, nie wykluczał jednak stosunków towarzyskich czy koleżeńskich. Toteż na pierwszym roku studiów, zresztą zupełnie przypadkowo, dzięki kilku kolegom szkolnym, wstąpiłem do korporacji «Patria», która była całkiem endecka: jej pierwszym prezesem czy założycielem był Janusz Rabski. Nie tylko mi to nie przeszkadzało, ale stosunkowo szybko zostałem «barwiarzem», a nawet prezesem korporacji”522. Giedroyc, mający wówczas poglądy konserwatywno-piłsudczykowskie, wystąpił jednak z Patrii, gdy przyjęła deklarację programową Młodzieży Wszechpolskiej, później zaś jako redaktor „Buntu Młodych” znalazł się w ostrym konflikcie z prawicą narodową, a nawet przegrał wytoczony mu przez nią proces. W ogólnym rozrachunku to ona sprawowała bowiem rząd dusz w działających na Uniwersytecie korporacjach akademickich523.

Zupełnie inny charakter niż korporacje miały koła naukowe, których na rok przed wybuchem wojny działało na Uniwersytecie aż 32524. „Działalność kół idzie w dwóch kierunkach: ściśle naukowym oraz naukowo-wychowawczym. Koła organizują z jednej strony dyskusje, konferencje i wycieczki naukowe, zakładają biblioteki i sale czytelniane, wydają skrypty i książki, ogłaszają konkursy na prace naukowe, udzielają praktyk itp. Z drugiej koła stawiają sobie za cel wszczepić w swych członków umiłowanie nauki, jak i sztukę zorganizowanego i wydajnego działania” – objaśniał informator dla studentów z 1932 r.525

Do zdecydowanej większości kół naukowych – poza Polonistami, Historykami, Historykami Sztuki oraz Kołem Socjologii Pozytywnej – od przełomu lat 20. i 30. nie przyjmowano Żydów, w związku z czym zmuszeni byli tworzyć swe własne: np. Stowarzyszenie Medyków Żydów czy Koło Prawników Żydów. W sumie w 1938 r. działało 5 żydowskich kół naukowych. Nie wiadomo, jak rzecz miała się w praktyce w przypadku Ukraińców, żadnych przeszkód nie stwarzano natomiast nigdzie Niemcom; jeden z nich, Oskar Kossmann był nawet przez pewien czas przewodniczącym Koła Geografów. Poza tym koła naukowe były przynajmniej w teorii apolityczne, a zatem otwarte dla wszystkich studiujących. Niektóre z nich, jak na przykład koła Etnografów czy Geografów, były niewielkie i stanowiły zarazem dość zwarte grupy towarzyskie526. Inne miały charakter masowy, dzieliły się na szereg mniejszych środowisk, a ich działalność obejmowała również sfery samopomocy, wypoczynku itp. Do Koła Medyków, które miało taki właśnie charakter, w roku akademickim 1934/1935 należało 826 osób, co stanowiło 97% wszystkich studentów Wydziału Lekarskiego wyznań chrześcijańskich527. Choć siłą rzeczy w poszczególnych kołach dominowali słuchacze kierunków odpowiadających ich profilowi, zapisywali się do nich niekiedy także studenci innych wydziałów. W ten właśnie sposób z Kołem Polonistów związali się uczęszczający na prawo Ryszard Matuszewski i Jan Kott. Relacja pierwszego z nich ukazuje, że zaważyły o tym nie tylko zainteresowania naukowe: „Któregoś dnia [Kott – P.M.M.] zaproponował mi, abyśmy się zapisali do uniwersyteckiego Koła Polonistów, ponieważ – jak podkreślił – jest to najbardziej lewicowe koło na uniwersytecie. Zgodziłem się od razu, ale na pewno nie tylko dlatego, że nęciła mnie owa «lewicowość». Wyrażała się w tym, zresztą i u Janka chyba też, tęsknota do środowiska, gdzie zajmowano się sprawami, które nas w istocie znacznie bardziej interesowały niż wiedza prawnicza”. Bezkrytyczny zachwyt większości członków Koła Polonistów nad ZSRR i ich wrogość wobec Polski zniechęciły Matuszewskiego do tego środowiska, Kott natomiast uległ fascynacji komunizmem, która przetrwała powojenne lata stalinizmu i zakończyła się u niego dopiero wraz z fiaskiem popaździernikowej Odwilży w 1956 r.528

Podczas gdy Koło Polonistów miało charakter zdecydowanie lewicowy, za bastion prawicy nacjonalistycznej uważane było Koło Prawników529. Jak oznajmiał informator dla studentów, pod jej wpływem znajdowała się również zdecydowana większość pozostałych kół, przy czym od połowy lat 30. w co najmniej 5 rządzili oenerowcy530. W praktyce zatem zapisana w statutach apolityczność akademickich organizacji naukowych była w dużej mierze fikcją. Nie musiało to koniecznie oznaczać, że należeli do nich wyłącznie zwolennicy dominującej w danym środowisku ideologii. Tak jak wśród Polonistów trafiali się odosobnieni zwolennicy prawicy, tak też na przykład do Koła Prawników mógł należeć słuchacz o poglądach liberalnych lub lewicowych, o ile nie był Żydem lub bezwyznaniowcem i nie karano go sądownie za działalność komunistyczną, gdyż te przypadki wykluczał statut. Nie mógł też, co oczywiste, przyznawać się zbyt głośno do swoich poglądów, gdyż groziłby mu za to ostracyzm towarzyski, podobny do tego, jaki spotkał w Kole Polonistów Alfreda Łaszowskiego, gdy zaczął nagle głosić hasła antysemickie531.

Życie towarzyskie studentów nie ograniczało się oczywiście wyłącznie do politykowania, bardzo istotną rolę odgrywały w nim również rozrywki. Z perspektywy ówczesnego starszego pokolenia bywały one krytykowane jako bezwartościowe, a samą młodzież przedstawiano w związku z tym jako pozbawioną w większości jakichkolwiek ambicji intelektualnych. Ubolewał nad tym w 1939 r. w przemówieniu senackim Kazimierz Bartel i choć opierał się na swych doświadczeniach z Politechniki Lwowskiej, jego zarzuty odnosiły się do całej społeczności studenckiej: „Co się tyczy młodzieży i jej środowisk, to zainteresowania 80% młodzieży bez względu na płeć idą prawie wyłącznie w kierunku sportu, a następnie aktorek, względnie aktorów filmowych i ich przeżyć. (Wesołość). Znam cały szereg dziewcząt, a także chłopców, których głównym zajęciem intelektualnym jest zbieranie fotosów artystów i artystek, które można nabyć, kupując wyroby czekoladowe pewnych firm w odpowiednich opakowaniach. Na dalszym miejscu idzie zainteresowanie zabawami, w pierwszym rzędzie tanecznymi, lekką literaturą itp. Zainteresowania intelektualne wśród młodzieży są dziś rzadkością i spotkać je można przede wszystkim u Żydów, albo u fizycznie ułomnych, którzy nie mogą uprawiać sportów. (Wesołość)”532.

66. Mecz piłki wodnej z udziałem drużyn Akademickiego Związku Sportowego w Warszawie i Klubu Wojskowego Legia, Stadion Wojska Polskiego im. marszałka Józefa Piłsudskiego w Warszawie, 7 VI 1938 r.

W opiniach Bartla było sporo przesady wynikającej z ponadczasowego przekonania osób starszych o mierności młodszych generacji, jednak wspomnienia ówczesnych studentów i inne źródła potwierdzają, iż młodzież rzeczywiście poszukiwała rozrywek uważanych w tamtych czasach za mało rozwijające intelektualnie. Nie natrafiłem wprawdzie na żadną wzmiankę o zbieraniu fotosów aktorek i aktorów, ale biorąc pod uwagę ogromną wówczas popularność filmu (w 1938 r. w liczącej niecałe 1,2 mln mieszkańców Warszawie sprzedano 14,9 mln biletów kinowych!), można być pewnym, że i wśród studentów cieszył się on dużym zainteresowaniem. Tym bardziej iż przeciętna cena biletu wynosiła około 1 zł, była to więc rozrywka dostępna również dla mniej zamożnych słuchaczy533. Dla uczciwości należy dodać, że bardziej wyrobieni kulturalnie studenci chodzili także do teatrów, wybierając zresztą często repertuar ambitny. „Byłem w ciągłych trudnościach finansowych, ale na teatr zawsze wygrzebywałem kilka złotych” – wspomina jeden z nich534. Bratnia Pomoc rozprowadzała zresztą wśród słuchaczy UW bezpłatne i ulgowe (w cenie od 50 groszy do 3 zł) bilety teatralne, których w roku akademickim 1931/1932 wydano odpowiednio 2440 i 5861, co stanowić może pewien miernik popularności tej formy rozrywki535.

Jest również prawdą, że studenci interesowali się sportem, choć w sposób czynny uprawiało go wciąż bardzo niewielu z nich. Grywano w tenisa, hokeja, a także piłkę nożną, siatkówkę i koszykówkę, uprawiano lekkoatletykę, boks, pływanie, strzelectwo, szermierkę, łyżwiarstwo. Latem organizowano spływy kajakowe, zimą wyjazdy narciarskie i górskie wędrówki po Tatrach i Karpatach Wschodnich. Kulturę fizyczną propagował Akademicki Związek Sportowy, w ramach którego trenowano większość wymienionych powyżej dyscyplin – na stosunkowo niewielką skalę, za to z myślą o medalach. Sport zawodniczy pozostawał jednak rozrywką elitarną. AZS prowadził wprawdzie także kursy nauki pływania (w roku akademickim 1932/1933 wzięło w nich udział 140 studentów), ale w zestawieniu z blisko 10 tys. słuchaczy Uniwersytetu była to wciąż garstka zapaleńców536.

67. Wycieczka Koła Przyrodników UW do Czarnohory i w Gorgany. Przed schroniskiem pod Doboszanką – T. Wiśniewski, W. Sommer, H. Sawicka-Krasnodębska, H. Sandner, P. Meinhardt, 9 VI 1934 r.

Popularyzacją sportu amatorskiego jako formy aktywnego wypoczynku zajmowały się również organizacje studenckie, takie jak Sekcja Wychowania Fizycznego przy Kole Medyków. W połowie lat 30. na organizowane przez nią nadmorskie obozy wypoczynkowo-sportowe w Cetniewie wyjeżdżało latem blisko 500 osób, na letnich obozach w podzakopiańskim Kościelisku wypoczywało 173 studentów, zimą w kursach narciarskich w Tatrach i Bieszczadach uczestniczyło ich w sumie 327; frekwencja na warszawskich kortach tenisowych Koła w latach 1925–1932 wahała się od 900 do 1420 osób rocznie537. Nie były to liczby małe, biorąc pod uwagę, że w tym czasie na medycynie studiowało nieco ponad 1100 osób.

Trzecia z wymienionych wcześniej rozrywek – szeroko rozumiane życie towarzyskie – w relacjach pamiętnikarskich jawi się jako rozrywka wśród studentów najpopularniejsza. Bawiono się na różne sposoby i w różnym gronie. Słuchacze Uniwersytetu chętnie przesiadywali w kawiarniach, tocząc tam dyskusje o polityce, sztuce i zapewne wielu innych sprawach, których po latach, gdy spisywali wspomnienia, już nie potrafili sobie przypomnieć. Z czasów swoich studiów na Uniwersytecie, które przypadły na lata I wojny światowej, późniejszy polityk sanacyjny Tadeusz Katelbach zapamiętał: „Około 11 w nocy szło się do Udziałowej na pół czarnej lub rzadziej do sąsiadującego z Udziałową Cristalu, aby wymienić sobie wojenno-polityczne ploteczki dnia i posłuchać muzyczki, która wygrywała repertuar pieśni legionowych i popularnych operetek, zwłaszcza modną w tym czasie «Czardaszkę»”538. Podobnie było w czasach pokoju, co z kolei odnotował Jan Śpiewak, wspominając spotkania w gronie literacko-artystycznej bohemy, w kręgu której się obracał: „Można było nie dojadać, ale wieczorem – musieliśmy być w «Ziemiańskiej». Ciągnęła nas tam atmosfera towarzyskich dyskusji, nieraz ostrych sprzeczek, a przeważnie szermierki słownej”539.

68. Uczestnicy seminarium historycznego prof. Marcelego Handelsmana podczas pobytu wakacyjnego w Zaleszczykach. Po prawej, oparty o stół, doc. Tadeusz Manteuffel, 1929 r.

Z pewnością nie stroniono od alkoholu. „Abstynentów nie znałem” – wspomina jeden ze studentów prawa, dodając do razu – „Z tym jednak zastrzeżeniem, że upijanie się po prostu i natychmiast eliminowało studenta z pewnych kręgów towarzyskich, koleżeńskich, organizacyjnych. W każdym razie litrówkami się wódki nie piło”540. Zwłaszcza w męskim gronie, charakterystycznym przede wszystkim dla korporacji, za kołnierz wszakże nie wylewano. Jerzy Giedroyc, porównując studentów polskich z łotewskimi, których kiedyś spotkał, doszedł wprawdzie do wniosku, że „w życiu korporacyjnym [na Uniwersytecie – P.M.M.] nie konsumowano dużo alkoholu”, ale ocena ta była prawdopodobnie dość względna. Wojciech Wasiutyński był bardziej samokrytyczny: „W pierwszych latach studiów, zanim wchłonęła mnie bez reszty polityka, piłem za dużo. Spotykaliśmy się prawie co dzień w południe przed Bratniakiem na uniwersytecie i szli prawie zawsze do baru. Każdego tygodnia była albo kwatera piwna albo czyjeś imieniny. Na imieninach grało się w karty (niewysoko). Ja wolałem pokera od brydża”541. Niektóre wydarzenia, jak na przykład świętowanie ukończenia studiów, stawały się okazją do ostrych libacji. Ich obraz dają barwne wpisy studentów do albumu Koła Medyków, które in extenso zamieścił w swych wspomnieniach Stefan Wesołowski: „[...] Muszę stwierdzić, że to setne kompany: szpagatówkę chleją jak wodę, serdele wcinają aż miło, aż za serce chwyta. [...] Ojej! Pijatyka ku czci magistra prawa Świecińskiego dnia 7/XII 32, jeszcze nie czułem się taki wlany, jak dziś. Holender jasny, ledwo trzymam się na nogach! [...] Wlani wszyscy jak «najęci»: Kol. Świeciński z majestatycznym uśmiechem opowiada kawały z dziedziny prawa. Stefan z rozwichrzoną czupryną zalany od stóp do głowy z wykrzywioną pod wpływem alkoholu gębą recytuje i wygłasza tzw. dobre mowy alkoholowe. [...] Kazik obejmuje i wtula się w piersi przybyłego Teodora w przekonaniu, że to ciocia jego «żony»”542. Upić się do nieprzytomności i dosłownie leżeć w rynsztoku zdarzało się nawet studentom wybitnie uzdolnionym, pochodzącym z dobrych, mieszczańskich domów543.

Charakterystycznym rysem ówczesnego życia studenckiego były jednak przede wszystkim różnego rodzaju imprezy zorganizowane. Koło Prawników prowadziło co wtorek spotkania towarzyskie, „gdzie przy muzyce, za niewielką opłatą można było potańczyć, zagrać w brydża, zjeść kanapkę lub ciastko, wypić kawę lub herbatę”. W okresie karnawału w oficerskim kasynie garnizonowym przy al. Szucha odbywał się natomiast bal młodych prawników, na który zapraszano profesorów wraz z małżonkami544. Potańcówki organizowali także Poloniści, wynajmując w tym celu lokal – stosownie do swego profilu ideowego – w bardziej proletariackim otoczeniu, zapewnianym przez budynek Związku Kolejarzy przy ul. Czerwonego Krzyża na Powiślu. Jak wspomina Matuszewski, czołowi intelektualiści, tacy jak np. Stefan Żółkiewski, „przychodzili wprawdzie na owe niepoważne harce, ale woleli czas ich wykorzystać na kontynuowanie debat [. ], jako że na reformowanie świata czy też tylko nauk humanistycznych czasu nigdy nie było dość. Nie wszyscy jednak polonistyczni głowacze byli tak jednostronni. Byli tacy, co czasem ochoczo puszczali się w tany, jak Sewer Pollak, którego wprawdzie kontrolowała z loży, wodząc za nim surowym wzrokiem, jego chuda czarna żona Wanda Grodzieńska, ale widać było, że tego raczej łagodnego intelektualistę wyraźnie znosi w stronę co ładniejszych koleżanek”545.

Prawdziwym przedsiębiorstwem rozrywkowym była Sekcja Towarzyska Koła Medyków, do której pod koniec lat 20. należało 55 osób. Podobnie jak prawnicy prowadziła ona raz w tygodniu, w niedziele w godzinach od 16 do 22, świetlicę, w której spotykano się, aby pograć w szachy lub warcaby, potańczyć lub po prostu porozmawiać. Na przełomie lat 20. i 30. korzystało z niej od kilkudziesięciu do nawet 300 studentów, co świadczy o dużej intensywności toczącego się w jej ścianach życia towarzyskiego. Przede wszystkim jednak Koło Medyków słynęło z organizowanego w karnawale balu, który należał do największych imprez towarzyskich stolicy. Ogromną popularnością cieszyły się także Szopki Medyków, wzorowane na występach warszawskich kabaretów Morskie Oko i Qui Pro Quo. Za pomocą kukiełek parodiowano w nich profesorów Uniwersytetu oraz znane osobistości z życia publicznego kraju, czemu towarzyszyły humorystyczne kuplety. Zachęceni popularnością szopek studenci Wydziału Lekarskiego poszerzyli z czasem swą ofertę o kolejne imprezy, takie jak Śledź Medyków, opłatek i choinka, fuksówka, święcone, Józefinki i Rewia Medyczna546.

Program artystyczny tych imprez nie był chyba zbyt wysokich lotów. Wacław Borowy skomentował jedną z nich w swym dzienniku: „Widowisko nędzne nad wyraz. Lichy jeden wyjec przyśpiewuje banalnym laleczkom mizerne piosenki, przeplatając je grobowo smętnem w niedowcipności gadaniem”547. Podobały się jednak studenterii i nadawały jej życiu towarzyskiemu szczególny koloryt. Oddaje go wpis z ówczesnej kroniki na temat balu kostiumowego z okazji Choinki w 1933 r., który przytacza Stefan Wesołowski, główny animator Sekcji Towarzyskiej Koła Medyków: „Zjawiła się na sali cała galeria cudacznie wystrojonych «typów» i «typków», które chlubnie wystawiały na pokaz stroje z «Polskiego» i z różnych innych instytucji [...]. Zjawił się więc cały korowód odalisek, heter, gejsz, paziów, Żydów, szlachciców, Rzymian itp., którzy budzili szczery zachwyt i odurzenie wśród białogłów i czerni (czytaj krepa fraków i smokingów). Niemałą atrakcję stanowiły następujące postaci: Żyd, Neron i Frankenstein. [...] Żyda «odstawiał» [...] p. S. WES [Wesołowski – P.M.M.]. Figura to niezbyt imponująca pod względem wyglądu zewnętrznego, tym niemniej imponowała wszystkim robieniem niesłychanego rumoru i ilością wypitego miodu. [...] Neron, prócz 200 kg żywej wagi, miał jeszcze tę zaletę, że absolutnie nie posługiwał się łaciną [...]”. Repertuar musiał nosić pewne podteksty antysemickie, skoro Wesołowski odnotował aplauz prasy prawicowej i niesmak żydowskiego „Naszego Przeglądu” („Szowinistyczne zapędy młodych żydożerców...”), uczestnikom zabawy to jednak najwyraźniej nie przeszkadzało548.

Przygotowane przez siebie przedstawienia medycy wystawiali również gościnnie w zaprzyjaźnionych instytucjach stołecznych, takich jak Towarzystwo Higieniczne czy Centralny Instytut Wychowania Fizycznego, a także jeździli z nimi w po kraju, występując w szpitalach, sanatoriach, domach zdrojowych itp. Ponieważ wstęp na imprezy był płatny, tak intensywna działalność rozrywkowa zapewniała regularne, choć bardzo nierówne dochody. Tournée po Polsce w lipcu 1933 r. przyniosło 2340 zł, dochody z Balu Medyków w latach 1925–1931 wahały się od 2800 do blisko 9000 zł (w zależności od aktualnej koniunktury gospodarczej); w roku akademickim 1929/1930 czysty zysk Sekcji Towarzyskiej zamknął się niebagatelną kwotą 6070 zł. Środki te gromadzono przede wszystkim z przeznaczeniem na budowany wówczas Dom Medyka, który został oddany do użytku w 1936 r. Częściowo służyły też one prawdopodobnie dofinansowaniu wyjazdów turystycznych i wycieczek naukowych koła549.

Zarówno przytaczane powyżej relacje, jak i innych świadectwa dokumentują, iż jedną z najbardziej lubianych rozrywek studenckich były w latach międzywojennych imprezy taneczne. „Eleganckie bale korporacyjne miały bardzo starannie przygotowywanego mazura, naturalnie tańczono też kujawiaka i oczywiście inne tańce współczesne, trochę polki i oberka, no i walca figurowego, z wodzirejem” – wspomina z wyraźną nostalgią jeden z ówczesnych słuchaczy Uniwersytetu. – „Szczególną reputacją cieszyły się bale korporacji Arkonia, najstarszej w Warszawie, w Resursie Obywatelskiej, korporacji Jagiellonia w Resursie Kupieckiej, bal towarzystwa Latarni (opieki nad niewidomymi), gdzie «cała Warszawa» spotykała się w Hotelu Europejskim”550. W stwierdzeniu „cała Warszawa” nie ma wiele przesady. Na jednym z takich balów studiującemu wówczas historię Januszowi Pajewskiemu zdarzyło się, iż jego partnerkę poprosił do tańca były prezydent Stanisław Wojciechowski551. Niektórzy studenci oddawali się balowaniu z taką intensywnością, że zwłaszcza w okresie karnawału nie pozostawało im już zbyt wiele siły na naukę. Jedna ze studentek wspomina, iż opuszczała tyle zajęć, że któregoś razu asystentka profesora przysłała po nią rano do domu kolegę z ostrzeżeniem przed kolejną nieobecnością, która poskutkuje brakiem zaliczenia; w efekcie na wykład musiała popędzić w sukni balowej i pantofelkach, maskując swój nietypowy strój starym fartuchem552.

Jak już zostało wspomniane, na bale zapraszano profesorów. Niektórzy z nich chętnie przyjmowali zaproszenia, gdyż odpowiadała im taka forma rozrywki. „Już gdy wchodziłem, otaczała mnie młodzież. [...] Wiedzieli, że lubię tańczyć, i dbali o to, bym nigdy nie był sam” – zapamiętał Ludwik Hirszfeld553. Inni, jeśli nawet uważali udział w balach za jeszcze jeden obowiązek reprezentacyjny, nie uchylali się od niego. „W uroczystym polonezie otwierał bal, w pierwszej parze, Magnificencja Rektor Uniwersytetu z panią generałową, żoną Komendanta Centrum Wyszkolenia Sanitarnego. W drugiej parze gen. bryg. dr med. Jan Kołłątaj-Srzednicki z panią rektorową, a za nimi inni dostojni goście z żonami – profesorowie, generałowie i wyżsi oficerowie [...]”554.

Bawiono się nie tylko na balach. W latach 30. popularne stały się wśród studentów potańcówki w prywatnych mieszkaniach, głównie w środowisku zamożniejszej, inteligenckiej młodzieży pochodzącej z Warszawy. (Lokatorom stancji trudno byłoby urządzić tańce w wynajmowanym pokoju, podobnie jak studentowi z rodziny robotniczej, zamieszkującemu z bliskimi w wieloosobowej izbie, często bez elementarnych wygód). Wieczory taneczne organizowali zwykle rodzice dorastających i dorosłych panien, w czym nietrudno dopatrzyć się lepiej lub gorzej skrywanych intencji matrymonialnych. Z tego też względu dbano, aby młodzieży męskiej było więcej niż dziewcząt555. Na prywatnych potańcówkach, nie nazywanych jeszcze wówczas prywatkami, obowiązywał znacznie lżejszy i bardziej nowoczesny repertuar niż na balach. Przy dźwiękach gramofonu tańczono fokstrota, slow-foksa, charlestona, walce angielskie i tanga. Zabawa odbywała się zazwyczaj pod czujnym okiem rodziców, brały w niej wszak udział „dobrze ułożone panienki z dobrych domów”, jak określił to Ryszard Matuszewski, jeden z uczestników takich spotkań556. W małych środowiskach, jakie stanowili np. archeolodzy lub geografowie, również na takie imprezy zapraszano niekiedy wykładowców557.

Nie zawsze zapewne owe potańcówki miały grzeczny charakter, zwłaszcza jeśli „element rodzicielski, ciotczny itd. w ogóle był wyeliminowany”. Na krótko przed wojną mogło się już tak zdarzyć nawet w wyższych klasach gimnazjalnych, a więc z pewnością również wśród studentów. Gombrowicz, który brał udział w jednej z takich imprez, z rozbawieniem opisuje jej przebieg:

„Z początku było nudnawo, nieśmiaławo, jakieś tam pogaduszki, rzadkie śmiechy, już kombinowałem jak by tu prysnąć. gdy wtem otworzyły się drzwi do sąsiedniego pokoju w którym bufet był i wszyscy powoli skupili się wokół stołu, na którym stały alkohole. Z tego co nastąpiło pozostało mi wrażenie ostrego crescenda, gwałtownie wzrastającego brzęczenia... do rozmiarów szumu... ta młodzież rzuciła się na wódkę, w ciągu pięciu minut byliśmy pod gazem, nigdy nie widziałem żeby tyle osób upiło się razem, od razu, jakby na komendę. ja oczywiście też, i potem już dobrze nie pamiętam co się działo, zdaje mi się że jeździłem na motocyklu i wyłaziłem na drzewo”558.

Studenci wybierali się również na dancingi do nocnych lokali, czego barwny obraz utrwalił Matuszewski: „Ciągnęło nas bowiem oczywiście nocne życie stolicy, choć nie bardzo było nas na nie stać; nocne warszawskie dancingi były drogie. Ale mieliśmy na to typowe, studenckie sposoby. Pamiętam kilka wypraw do modnej «Adrii» przy ul. Moniuszki. Wstęp do tego lokalu, gdzie bywali na ogół ludzie dobrze nadziani forsą, a także ówcześni dygnitarze, był bezpłatny. Płaciło się słono za konsumpcję. [...] Ale któżby studentowi takiemu jak ja, który przychodził do «Adrii» z panienką, żeby pokręcić się po parkiecie w takt dobrej muzyki jazzowej, kazał zajmować miejsce przy stoliku lub cisnąć się do baru? Oddawało się palta do szatni i szło się tańczyć, a kiedy orkiestra robiła przerwę, był w sąsiedniej salce drugi, mniejszy parkiet. W ten sposób udawało nam się, jeżeli mieliliśmy na to ochotę, przetańczyć w eleganckim lokalu nawet kilka godzin. Przytuleni do siebie, rozmarzeni muzyką, wirowaliśmy wśród wyfraczonych gorsów i pań w wytwornych toaletach, by nad ranem wymknąć się z lokalu nie wydawszy nic poza drobnymi na szatnię”559.

Popularność wśród studentów tańca jako rozrywki towarzyskiej w niepośledniej mierze wynikała z faktu, iż bale, potańcówki czy wyjścia do lokali rozrywkowych stanowiły najbardziej naturalną i akceptowaną społecznie sposobność nawiązania bliższych kontaktów z płcią odmienną – przynajmniej w środowisku inteligenckim, które nadawało ton na Uniwersytecie. Relacje te, wpisujące się ściśle w panoramę ówczesnego życia społecznego, towarzyskiego i obyczajowego, wymagają nieco bliższego omówienia.

Jakkolwiek stosunki damsko-męskie są przedstawiane we wspomnieniach ówczesnych słuchaczy Uniwersytetu na ogół dość dyskretnie, nie oznacza to, iż zajmowały one w ich życiu miejsce nieistotne. Studia, w trakcie których mężczyźni i kobiety spędzali ze sobą stosunkowo dużo czasu, sprzyjały nawiązywaniu znajomości, także tych bliższych, intymnych. „Tak systematycznie uczęszczaliśmy na te wykłady, siadając zawsze na tej samej ławce, że w końcu zaczęliśmy traktować się jak starzy znajomi” – pisze Władysław Broniewski o jednej z poznanych na Uniwersytecie koleżanek. – „Jakiś maleńki rodzaj flirtu, nie traktowany jednak jako taki ani przeze mnie, ani przez nią”560.

Choć niewielu ówczesnych studentów przyznaje to wprost, w cenie u obojga płci była atrakcyjność fizyczna. Studiująca w drugiej połowie lat 20. na Wydziale Humanistycznym Janina Rosenówna z właściwą wielu kobietom złośliwością tak opisywała swe otoczenie: „[...] Rodzaj męski na archeologii przedstawiał się rozpaczliwie. Nic tylko siąść i płakać – «Tylko na Politechnice są chłopcy do rzeczy» – wzdychałam smętnie – ale na Politechnice jest mnóstwo matematyki, więc to nie dla mnie i tak daleko do niej. Lecz sprawiedliwie trzeba przyznać, że i uczęszczające [na archeologię – P.M.M.] dziewczęta i te zamężne też urodą nie grzeszyły. Może studia ówczesne stanowiły rekompensatę za te braki”561. Z kilku innych równie szczerych pod tym względem wspomnień wynika, iż studenci jednej i drugiej płci chętnie wchodzili w mniej lub bardziej trwałe relacje o charakterze uczuciowym.

„Muszę sobie znaleźć towarzyszkę. Ona mi uprzyjemni trochę życie. Chociażby się mi podobała tylko tydzień, to i to warto. Znajdę potem drugą, o ile mi się tamta sprzykrzy” – zapisał w swym dzienniku z rozbrajającą szczerością student medycyny Pesach Rajman, pomiędzy marzeniami o żydowskim państwie w Palestynie a rozważaniami o sytuacji na frontach trwającej już wówczas piąty rok Wielkiej Wojny. Zamiar ten udało mu się urzeczywistnić kilka tygodni później, kiedy zapoznał się z niejaką panną Bronką, niebędącą raczej słuchaczką UW. Chociaż podczas spaceru nad Wisłą niemiłosiernie zanudzał swą wybrankę opowieściami o okrętach podwodnych, zdołał ją nawet, jak skrupulatnie odnotował, dwa razy pocałować, nie bez pewnych oporów z jej strony, ponieważ, „jak koza uciekała mu spod rąk”. Dalsze perspektywy tej obiecującej znajomości były jednak wątpliwe, gdyż mało praktyczny Rajman na następną randkę umówił się dopiero na 1 maja, tzn. za przeszło 8 miesięcy, „w dniu miłości, w dniu święta międzynarodowego, gdy wszyscy proletariusze świata marzą o zbawieniu narodów”562.

69. Irena Krzywicka, lata 20. XX w.

Mniej więcej w tym samym czasie, na początku lat 20., o względy studiującej na Wydziale Filozoficznym Ireny Goldberżanki (później Krzywickiej) niestrudzenie zabiegało aż 3 kolegów, spośród których dopiero po dłuższym czasie wybrała późniejszego męża, jak sama przyznaje, bez wielkiej miłości ze swej strony. Do tego dochodziło kilku odleglejszych lub bardziej przelotnych adoratorów, z których jeden, student prawa, zostałby dziś niewątpliwie uznany za prześladującego swą ofiarę stalkera. „Chodził za mną jak cień na uniwersytet, z uniwersytetu po sprawunki, raz nawet polazł za mną na jakiś pogrzeb. Nigdy nie podszedł ani nie powiedział słowa” – pisze Krzywicka. Drugi adorator zachowywał się podobnie, trzeci zaproponował jej małżeństwo już po pierwszym walcu przetańczonym na jednej z „herbatek” i nie chciał pogodzić się z odmową; czwarty uczynił ten sam krok, a gdy dziewczyna oświadczyła mu, iż jest Żydówką, wykrzyknął: „To niemożliwe, niemożliwe” i uciekł563.

Typ cichego, choć natrętnego wielbiciela musiał występować dość często wśród studentów, przynajmniej w pierwszych latach po reaktywacji Uniwersytetu, ponieważ także studiująca wtedy Maria Eigerówna wspomina chłopaka, który długo się kręcił wokół niej, a gdy zaczęła go wreszcie unikać, zasypywał ją tasiemcowymi listami564. Nawet Broniewski, skądinąd bardzo daleki od hołdowania miłości platonicznej, wkrótce po zapisaniu się na uczelnię jesienią 1918 r. zakochał się w zupełnie nieznanej sobie dziewczynie, co opisywał nader samokrytycznie w pamiętniku: „Jakże ja sam sobie wydaję się śmiesznym, gdy łażąc bez celu, bezwiednie skręcam tam, gdzie ona mieszka. [...] Kocham kobietę, której nie znam i nie wiem nawet, jak się nazywa, którą zaledwie kilka razy widziałem przelotnie na ulicy. Kiedyś wiosną śledziłem ją spotkawszy wieczorem na Daniłłowiczowskiej; szła z bratem do teatru. Poszedłem za nimi. Wyśledziłem, gdzie siedzi, i wszystkie antrakty spędziłem na niemym wpatrywaniu się na nią. [...] Po przedstawieniu tropiłem ją aż do jej mieszkania na Hożej 66”565.

Zachowania takie miały zapewne różne źródła. Jedni studenci, tak jak Broniewski, tworzyli w ten sposób na własny użytek mit miłości romantycznej, fizycznej zaś szukali w innych miejscach; inni po prostu nie potrafili przezwyciężyć wrodzonej nieśmiałości. W przypadku jeszcze innych młodych ludzi wynikały one – tak samo chyba zresztą jak oświadczyny po pierwszym tańcu czy niezgrabne zaloty Rajmana – z braku odpowiedniego obycia w kontaktach towarzyskich z płcią przeciwną, który doskwierał wielu absolwentom męskich szkół średnich. Jak się jednak wydaje, wraz z przemianami obyczajowymi i rozpowszechnianiem się w międzywojennej Polsce szkół koedukacyjnych zahamowania tego rodzaju stawały się zjawiskiem rzadszym, a relacje pomiędzy młodymi mężczyznami a kobietami wyzwolone zostały z nienaturalnych konwenansów, „odpadły całe tony afektacji, przesad, zmanierowania, tej jakiejś konwulsyjności, jaka cechowała starsze pokolenie”566. I w latach 30. zdarzały się jednak wśród studentów Uniwersytetu samobójstwa i zabójstwa z miłości, o czym jak zawsze chętnie informowała prasa567.

Wspomnienia studentów płci męskiej z lat 30. ukazują już nieco bardziej bezpośredni model relacji damsko-męskich, choć też daleki jeszcze od standardów współczesnych. Matuszewski, który jako jeden z nielicznych porusza tę kwestię w miarę otwarcie, pisze: „Interesowały mnie już oczywiście dziewczyny i tajemniczy świat seksu, choć słowo to nie było jeszcze wtedy w użyciu i w ogóle sprawa granicy pomiędzy strefą miłosnych uczuć a strefą zmysłów nie przedstawiała się jasno, budziła pewien niepokój i rodziła problemy, których nie dawało się rozstrzygnąć ani przy pomocy wskazań kościoła czy rad matczynych, ani przy pomocy literatury, ani nawet drogą własnego doświadczenia, które było jednak tylko splotem przypadków. Były to więc niekiedy przyjaźnie z domieszką flirtu czy erotycznych zbliżeń, ale nie mniej często sprowadzające się do zwykłego koleżeństwa, miłych kontaktów towarzyskich, uczestnictwa w studenckich zebraniach czy potańcówkach”. Dalej następuje charakterystyka 3 dziewczyn, z którymi autor spotykał się w czasie studiów. Z jego niedopowiedzeń i zawoalowanych sugestii wynikać może, iż żadna z tych znajomości nie przerodziła się w relację erotyczną, gdyż wszystkie trzy panienki, pochodzące z tzw. dobrych domów, bacznie pilnowały się, aby nie naruszyć obowiązujących wówczas zasad568.

Normy obyczajowe były zaś bardzo restrykcyjne, przynajmniej w środowiskach mieszczańskich i inteligenckich, z których wywodzili się w zdecydowanej większości autorzy dostępnych nam relacji. Młodzi ludzie, nawet od dawna sobie znajomi, zwracali się do siebie na ogół per „pani”, „pan”. (Maria Niedźwiecka i Stanisław Ossowski form tych używali wobec siebie po kilku latach wspólnie spędzonych studiów. Na „ty” przechodzili bardzo powoli i nieśmiało dopiero w intymnej korespondencji, gdy byli już właściwie parą)569. Na początku lat 20. nie uchodziło, aby panna odwiedzała mężczyznę spoza swej rodziny w jego domu. Dekadę później student mógł już zabrać swoją dziewczynę na wspólny wyjazd na kajaki lub w Tatry, ale w charakterze przyzwoitek musieli im towarzyszyć koledzy lub koleżanki. Nie mogło być przy tym oczywiście mowy o spaniu razem w namiocie czy jednym pokoju, mimo iż obydwoje zainteresowani byli już pełnoletni570. Brak odpowiednich źródeł nie pozwala niestety powiedzieć, czy podobne zasady obowiązywały wśród studentów wywodzących się z niższych warstw społecznych, ale wydaje się to prawdopodobne, ponieważ wstępując na uczelnię ich przedstawiciele przejmowali na ogół wzorce obowiązujące wśród inteligencji.

70. Młodzi pracownicy naukowi Wydziału Matematyczno-Przyrodniczego na biwaku na Hali Gąsienicowej w Tatrach. Od lewej: H. Sandner, T. Sandner, M. Gieysztor, lipiec 1937 r.

Rygorystyczne normy obyczajowe nie oznaczały bynajmniej, iż w każdym wypadku ich przestrzegano. Z przytaczanych już przeze mnie wcześniej w innym kontekście relacji pamiętamy, że w domach akademickich, mimo surowych zakazów, nagminnie nocowały osoby płci przeciwnej, jedną z rozrywek korporantów były wypady na „dziewczynki”, mieszkanki żeńskich akademików chorowały podobno na syfilis, a jedna ze studentek dorabiała sobie jako luksusowa prostytutka. O podejmowaniu przez młodzież współżycia seksualnego świadczą także wyniki obowiązkowych badań lekarskich słuchaczy Uniwersytetu z końca lat 30. O ile w 1937 r. chorobę weneryczną wykryto tylko u jednego kandydata na studia, o tyle wśród osób już immatrykulowanych wstydliwe przypadłości były na tyle częste, że zwalczanie ich uznano za drugi, po walce z gruźlicą, zasadniczy kierunek działań przychodni akademickiej571. Według danych wcześniejszych o kilka lat (z jesieni 1929 r.), wykryto je lub podejrzewano u około 3% wszystkich mieszkańców domów studenckich. Wskaźnik ten jest zaskakująco niski, być może dlatego, iż nie wszyscy lokatorzy poddali się badaniom572. Jak można sądzić, zapadanie na choroby weneryczne wynikało przede wszystkim z korzystania przez studentów z usług prostytutek (tak zapewne należy rozumieć owe „dziewczynki”).

71. Student Legii Akademickiej z dziewczyną sierpień 1938 r.

Wzmianki o przykładnym prowadzeniu się „dobrze ułożonych panienek z dobrych domów” każą natomiast przypuszczać, że studentki na ogół znacznie ostrożniej niż ich koledzy decydowały się na kontakty seksualne. Regułę tę potwierdzają pojedyncze wyjątki, znane ze wspomnień. Jednym z nich była Irena Goldberżanka, która zaplanowała sobie, iż dziewictwo utraci ze spotkanym w Zakopanem profesorem Gustawem Przychockim (urzekł ją klasyczny kształt jego czaszki), było w tym jednak chyba więcej młodzieńczych fantazji erotycznych niż autentycznej swobody seksualnej. Plan spalił zresztą na panewce, ponieważ wybranek, nie mając najmniejszego pojęcia o jej zamiarach, nie wykazał się odpowiednią inicjatywą. Spotkanie w kawiarni z obcym, starszym mężczyzną wystarczyło jednak, aby zaczęto plotkować o niej i o Przychockim, iż są kochankami573. Za to studiująca na Wydziale Lekarskim Irena Grasberżanka, wedle własnych, nieco ekshibicjonistycznych wspomnień, swój „pierwszy raz” rzeczywiście przeżyła w Tatrach, z kolegą ze studiów (późniejszym mężem), ukrywając wspólny wyjazd w góry przed rodziną. Wyjście romansu na jaw naraziło ją na pretensje ze strony ojca, który zapowiedział: „Nie pozwolę, aby Irka zachowywała się jak ladacznica”574. Oba te przykłady pokazują, iż studentki decydujące się na współżycie ryzykowały nie tylko zajście w niechcianą ciążę, która mogła przekreślić ich plany życiowe, ale także konflikt z rodziną i utratę reputacji – równie groźną, zwłaszcza gdyby kochanek nie kwapił się do małżeństwa. „[...] W tamtych czasach szanujące się kobiety nie żyły z mężczyznami bez ślubu” – podsumowuje swe perypetie Grasberżanka575.

Tymczasem studenckie małżeństwa stanowiły wówczas rzadkość. Na podstawie zmian nazwiska w matrykułach można np. wyliczyć, że spośród 1186 kobiet immatrykulowanych na uczelni w 1929 r. w latach studiów na zamążpójście zdecydowało się zaledwie 31 słuchaczek, czyli mniej niż 3% ogółu576. Brak jest niestety analogicznych danych na temat studentów, należy jednak sądzić, że było ich jeszcze mniej. Dla wielu mężczyzn studia były czasem, kiedy mogli się wyszaleć, wyżyć w działalności organizacyjnej i politycznej (a niekiedy również w ulicznych burdach), zanim życie zmusiło ich do ustatkowania się. „Dwa różne życia, dwa rodzaje obowiązków, w korporacji akademickiej i w związku małżeńskim, stanowiły nadmierny ciężar dla młodych barków. Student żonaty tracił zazwyczaj swą młodzieńczą niefrasobliwość, swe przemiłe, beztroskie szaławilstwo; tracił niewątpliwie swój «fason»” – podsumował z wyraźną aprobatą dla kawalerskiego stanu jeden z profesorów prawa, dodając dalej, że małżeństwo nie sprzyjało również nauce577.

Przede wszystkim jednak, od mężczyzn, którzy decydowali się założyć rodzinę, oczekiwano samodzielności finansowej, a o tę było trudno w trakcie nauki. Gdy studiujący na trzecim roku prawa Jan Garliński, zakochany w przebywającej w Polsce Angielce, napisał do jej ojca list, w którym prosił o rękę córki, otrzymał grzeczną, lecz stanowczą odpowiedź, iż gentelman nie powinien składać kobiecie propozycji matrymonialnych, dopóki nie jest w stanie zapewnić swej narzeczonej utrzymania. Odmowę przyjął z pokorą: „Pełnoletniość dawała nam formalne prawo decydowania o naszym losie, lecz nasza młodość nie była na tyle arogancka, by zlekceważyć oczywiste realia. Miałem przed sobą studia, materialnie zależałem od ojca, nie mogłem od razu zapewnić przyszłej żonie jakiegokolwiek normalnego życia [...]”. Ze ślubem musiał się wstrzymać do ukończenia studiów578. Podobnie uważały, rzecz jasna, kobiety, nawet jeśli skrycie marzyły o miłości romantycznej. Studentka prawa Teodora Żukowska kilka razy odrzucała oświadczyny swego kolegi, bowiem „zawrzeć małżeństwo i założyć dom można było dopiero wtedy, gdy miało się ukończone studia i zapewnioną pozycję życiową”579. Mając niewątpliwie świadomość takiego stanu rzeczy, Ryszard Matuszewski i Eugeniusz Łazowski, z których wspomnień czerpałem już wcześniej informacje o studenckim życiu i obyczajach, wstrzymywali się z oświadczynami do zakończenia nauki i znalezienia pracy.

Na ożenek w czasie studiów mogli sobie pozwolić jedynie ci młodzi mężczyźni, których rodziny mogły, a ponadto miały ochotę pomagać im materialnie na nowej drodze życia. Zdarzało się tak jednak raczej rzadko. Niezwykle zamożni rodzice Hilarego Koprowskiego, późniejszego twórcy szczepionki przeciw polio, który pod koniec lat 30. ożenił się w tajemnicy przed nimi, będąc na trzecim roku medycyny, przyjęli wprawdzie ten fakt do wiadomości, ale nie pomogli nowożeńcom usamodzielnić się pod względem mieszkaniowym, w związku z czym każde z nich mieszkało po ślubie osobno, w swoim dotychczasowym domu rodzinnym. Podobnie zresztą bywało i po ukończeniu studiów, czego dowodem może być przypadek Ireny Goldberżanki i Jerzego Krzywickiego, którzy przez pierwsze 3 lata po ślubie zamieszkiwali osobno, gdyż nie mieli pieniędzy na własne lokum, a dobrze sytuowany ojciec pana młodego, skądinąd wybitny socjolog i wykładowca uniwersytecki, nie widział powodu, aby zapewnić im własny dach nad głową580. Trudno się dziwić, że w takich realiach studenci rzadko zawierali związki małżeńskie. Jeśli mimo to ich koleżanki wychodziły za mąż, to wybierały najczęściej mężczyzn od siebie starszych, zdolnych utrzymać rodzinę. Już na studiach mężatkami zostały np. Irena Krzyżanowska-Sendlerowa oraz wybitna później znawczyni kultury Celtów Janina Rosen-Przeworska, która – co stanowiło bardzo rzadki wyjątek – kontynuowała naukę również po urodzeniu dziecka. Jej dwie koleżanki z zakładu archeologii przedhistorycznej, mimo posiadania absolutorium, po ślubie nie powróciły na uczelnię581. Pozwala to przypuszczać, że dla części ówczesnych kobiet małżeństwo było wciąż ważniejszą zdobyczą życiową niż dyplom Uniwersytetu Warszawskiego.