Na początku dwustuletniej historii Uniwersytetu Warszawskiego jako pierwsza z nauk geologicznych pojawiła się mineralogia i to nie samodzielnie, lecz w obrębie obszerniejszego przedmiotu historii naturalnej. W takim umiejscowieniu zaczęto ją wykładać nawet siedem lat wcześniej, w istniejącej od 1809 roku Szkole Lekarskiej. Wykładał ją tam Jakub Fryderyk Hoffmann (1758–1830), kierujący właśnie Katedrą Historii Naturalnej. W zakres tego przedmiotu, obok mineralogii, wchodziły także botanika i zoologia. W takim usytuowaniu mineralogii nie było nic nadzwyczajnego, bo podobne katedry bywały i na innych uczelniach, wzorem Collège de France, gdzie w 1773 roku trzy z czterech katedr medycyny zamieniono na katedry chemii, anatomii i właśnie historii naturalnej. Medycy mieli też znaczny wkład w rozwój geologii w jej nowożytnych początkach, a lekarzem był i Hoffmann. Określenie historia naturalna, wzięte od tytułu starożytnego dzieła Pliniusza, nie oznaczało bynajmniej dziejów przyrody, lecz jej charakterystykę opisową w ujęciu zasadniczo statycznym, nie zaś historycznym w obecnym rozumieniu tego słowa. Były to po prostu przykrojone do potrzeb farmaceutów i medyków podstawy nauk przyrodniczych.

Hoffmann przeszedł w 1816 roku na Wydział Matematyczno-Fizyczny Uniwersytetu, ale od historii naturalnej odpadła tutaj wpierw botanika, a w 1819 roku zoologia, dla których utworzono osobne katedry. Hoffmannowi, od 1818 roku profesorowi zwyczajnemu, pozostała sama mineralogia, chociaż z tych trzech nauk najbardziej ciekawiła go botanika. Znaczna część jego drogi życiowej w ogóle nie zapowiadała, że przyjdzie mu się parać pracą akademicką. Pochodził z niemieckiej rodziny ewangelików z Prus Wschodnich (z Ostródy) i jego polszczyzna zawsze szwankowała. Wzorem ojca zaczął od aptekarstwa, które zaprowadziło go aż do Archangielska, po czym po studiach medycyny i chirurgii (bo były one odrębne) w Petersburgu, Królewcu i Berlinie, we Frankfurcie nad Odrą w 1784 roku uzyskał doktorat. Osiadł w Warszawie i zaczął prowadzić praktykę lekarską, ale wypadki historyczne uczyniły zeń lekarza wojskowego w powstaniu 1794 roku i przy legionie Dąbrowskiego we Włoszech. Gdy wrócił do Warszawy zatrudniono go w Szkole Lekarskiej, ale praktyki lekarskiej wtedy i w dalszej przyszłości nie zaniechał2.

Współcześnie mu twierdzono, że Hoffmann wiele wiedział, lecz dostrzegano zarazem, że „postęp umiejętności już go wyprzedził”3. Wydrukował parę tylko drobiazgów, a więcej pisał do szuflady. Tematyka tego wszystkiego była cicer cum caule – od projektowanej za młodu łodzi podwodnej do kołtuna. Miał żyłkę wynalazcy, bo jeszcze wymyślił kirys do ratowania się osób nieumiejących pływać, polepszony pasek do ruptury i metodę wydobywania z ran kul karabinowych przyrządem własnego pomysłu. Z mineralogii natomiast nic pośród tego nie było, jednak to właśnie on zapoczątkował nauki geologiczne w warszawskim uniwersytecie4.

Chociaż do niedawna mineralogia sama ogarniała całość zagadnień skalnej powłoki Ziemi, to inne nauki określane dziś jako geologiczne zaczęły już w niej pączkować i wkrótce się od niej odgałęziły. Mineralogia w najściślejszym, semantycznym znaczeniu (inaczej oryktognozja) także przeżywała okres rozwoju, gdy ją Hoffmann wykładał. Wiązał on się z ideą najpierw krystalograficznego (René Just Häuy), a potem chemicznego charakteryzowania minerałów. Ukoronowaniem tej ostatniej koncepcji była pierwsza systematyka chemiczna, którą przedstawił Jöns Jakub Berzelius po szwedzku w 1814 roku, a w języku niemieckim – akurat w roku utworzenia Królewskiego Uniwersytetu Warszawskiego. Ogólniejsze treści geologiczne, łącznie z przynależnymi później do petrografii, stanowiły najpierw przydatek do oryktognozji i jej nadbudowę. W ujęciu emanującej na całą Europę szkoły Abrahama Gottloba Wernera z saksońskiego Freibergu geologia – pod mianem geognozji – była jeszcze działem mineralogii, a Nicolas Desmarest włączał ją nawet do geografii fizycznej. Z początkiem XIX wieku zaczęto ją traktować jako odrębną naukę, a ta szybko wzbogacając podejmowaną problematykę, osiągnęła znaczenie przynajmniej dorównujące okrojonej o nią mineralogii.

Był tego świadom obeznany u nas z geologią jak mało kto, bo sam ją uprawiający Stanisław Staszic, który przewodniczył Radzie Ogólnej Szkoły Głównej Warszawskiej organizującej Uniwersytet. Nie zaniedbał on wszakże nauczania geologii (geognozji), lecz związał je z górnictwem, tak jak to wtedy zwykle czyniono. Powierzono je Szkole Akademiczno-Górniczej utworzonej także w 1816 roku. Usytuowano ją w Kielcach, w centrum świętokrzyskiego okręgu górniczego. Wzorowała się ona na Akademii Górniczej z Freibergu. Szkoła była 3-letnia, miała charakter zawodowy, kształciła przyszłych urzędników górniczych i nie nadawała stopni naukowych5.

Odpowiedni poziom kieleckich przedsięwzięć zapewniała grupa Saksończyków zaproszonych z Freibergu. Było wśród nich kilku biegłych w geognozji wychowanków Wernera, a wybijał się spośród nich młody Georg Gottlieb Pusch, którego pod koniec życia swym członkiem zagranicznym uczyniło nawet Geological Society of London6. Oni też przystąpili do systematycznych badań budowy geologicznej Polski. Podzielili tutejsze sukcesje skalne na formacje, przedstawili ich rozprzestrzenienie oraz odniesienie do zachodnioeuropejskich wzorców porządkujących je według wieku. Najpełniejszy obraz geologia ziem polskich znalazła w opus magnum Puscha7. Pusch korzystał już przy tym ze skamieniałości, które po 1815 roku stawały się głównym narzędziem korelacji wiekowej formacji. Nabycie przez nie roli stratygraficznej wzmogło rozwój wyodrębniającej się paleontologii. Zatem ten etap rozwoju polskiej geologii wiódł nie przez Uniwersytet Warszawski, ale przez Szkołę Akademiczno-Górniczą.

Nawet wykształcony we freiberskiej kuźni fachowych geognostów i nadążający za postępem tej nauki Pusch stronił od fundamentalnych dla niej zagadnień dotyczących możliwości powstania części dawnych skał ze stopów pochodzących z głębi Ziemi. Nie dogasł jeszcze wtedy spór wulkanistów (Nicolas Desmarest, Jean-Etienne Guettard) i plutonistów (James Hutton) z neptunistami (przewodził im Werner) utrzymującymi, że wszelkie skały osadziły się w środowisku wodnym. Uznanie udziału wulkanów i intruzji magmowych w powstawaniu dawniejszych skał kładło kres pociągającej prostotą iluzji neptunizmu, w zamian za to szeroko otwierając przed geologią nowe perspektywy poznawcze i wyprowadzając ją na prostszą drogę w przyszłość. Wdał się natomiast w te zagadnienia związany z Uniwersytetem Marek Antoniusz Pawłowicz (1789–1830)8. Wspierał go – póki żył – Staszic i wiązano z nim nadzieje postawienia uniwersyteckiej mineralogii i geologii na nowoczesnym poziomie. Przez niezdarność organizacyjną, małostkowość, a w końcu przez zgubne zrządzenia losu pozostały one jednak niespełnione.

Pawłowicz pochodził z Litwy i, studiując na Uniwersytecie Wileńskim, przykładał się m.in. do historii naturalnej. Wyniósł stamtąd znajomość podstaw oryktognozji, ale o geognozji miał niewielkie pojęcie. W 1817 roku rządowa Komisja Oświecenia wysłała go na uzupełniające studia za granicę jako stypendystę rządowego chcącego poświęcić się pracy nauczycielskiej. Ukierunkowała go szczególnie ku studiom mineralogicznym z zamiarem powołania go potem na katedrę tego przedmiotu. Posłano go do najlepszych ośrodków naukowych – najpierw do Paryża, będącego jeszcze naukową stolicą świata, a stamtąd w 1819 roku do Mekki geologów – saksońskiego Freibergu. W Paryżu słuchał wykładów ówczesnych znakomitości starszej generacji: mineralogii u profesorów André Brochanta w École des Mines, Alexandre Brongniarda w Faculté des Sciences Sorbony i René Justa Häuya w Collège de France oraz tamże kursu Georgesa Cuviera9. Z Paryża wybrał się też zwiedzić Owernię – arenę boju wulkanistów z neptunistami. W Akademii Górniczej we Freibergu przeszedł z kolei pełny kurs oryktognozji u Friedricha Mohsa oraz geognozji u Carla Amandusa Kühna, następcy nieżyjącego już Wernera.

Gdy w 1820 roku nadszedł czas powrotu Pawłowicza, nie wiedziano wszakże, co z nim począć. Powierzono mu dozór uniwersyteckiego gabinetu mineralogicznego, czyniąc go zarazem zastępcą profesora mineralogii w Liceum Warszawskim. Kiedy tam uczył, promowano go na doktora, „skróconym sposobem zasłużonych dla nauki mężów”10. Doktorat, nadany mu w 1822 roku na podstawie rozprawy O własnościach i początku bazaltu opublikowanej w tym samym roku, był pierwszym z nauk geologicznych w Uniwersytecie Warszawskim i jedynym z tego okresu jego istnienia.

Jednocześnie z rozprawą doktorską Pawłowicz ogłosił siedem tez. Należało do nich uznanie, że najważniejszą podstawą klasyfikacji minerałów jest ich krystalizacja, czyli morfologiczne cechy krystalograficzne (a więc już nie podstawy systemu Wernera, ale jeszcze nie Berzeliusa, tylko Häuya). Była też teza mówiąca, że skały powstałe w różnych epokach mają właściwe sobie cechy, a wieku ich dochodzi się z ich superpozycji. Oddawała ona w wielkim uproszczeniu przekonania z pierwszego ćwierćwiecza XIX wieku, ale pomijała istniejącą już w całym tym okresie świadomość powtarzalności podstawowego wykształcenia litologicznego i zmienności obocznej wielu następujących po sobie formacji. Badania geognostów, a wśród nich Puscha i Gottloba Friedricha Blöde odbywały się już wtedy na znacznie bardziej zaawansowanym poziomie.

Rozprawą doktorską i drugą O wulkanach i ich wybuchnieniach w rozmaitych epokach (1823) Pawłowicz opowiedział się po stronie wulkanistów. Ujmując to ogólnie, nie byłoby w tym oryginalności, bo przekonanie o wulkanicznym pochodzeniu pewnych rodzajów skał w skorupie ziemskiej było już wtedy wśród geologów powszechne, a większość zgodziła się, że wulkaniczne są bazalty trzeciorzędowe. Jego przekonanie, że skały wieku drugorzędowego („warstwowe”), w systemie Wernera określane mianem trappu (obecnie wulkanity paleozoiczne), „są dziełem ognia”, a więc wulkaniczne, było natomiast jeszcze kwestią sporną, choć uważało tak wtedy wielu geologów11.

Uznano, że tezy Pawłowicza „zrobiły wyłom w panujących dotychczas w Uniwersytecie Warszawskim poglądach naukowych, odnośnie mineralogii i geologii”12. Jeśli tak było, świadczy to o zacofaniu wiedzy przed Pawłowiczem, nie zaś o awangardowości jego poglądów. Wśród jego tez odkrywczych bowiem nie było. Rozprawa i tezy dowodzą natomiast, że studia w uczelniach zagranicznych, wsparte obserwacjami terenowymi, wyposażyły Pawłowicza w dobrą orientację w aktualnym stanie mineralogii, geologii i paleontologii, i przekonująco legitymował się w niej przysposobieniem do wykładów uniwersyteckich. W życiorysie z 9 II 1824 roku Pawłowicz sam napisał o sobie: „Dzieł naukowych żadnych nie wydał, oprócz kilku rozpraw zamieszczonych w «Pamiętniku Warszawskim»”13.

W latach 1824–1825 Pawłowicz przedsięwziął drugą podróż, tym razem w celu poratowania zdrowia, bo cierpiał na suchoty. Kurował się w Marienbadzie, a gdy trochę wydobrzał, powodowany ciekawością naukową wybrał się do Włoch, pod Wezuwiusz. Po drodze zwiedził też Nadrenię i Alpy szwajcarskie, bo uważano wówczas, iż „Szwajcaria we względzie geognozji [...] najważniejszym jest krajem w Europie”14. Po powrocie miał wykładać mineralogię i geologię, ale gdy się 21 XI 1825 roku pojawił w Warszawie, został skierowany do objęcia wykładów po profesorze chemii Adamie Maksymilianie Kitajewskim, który niedawno zaskoczył Radę niespodzianym wyjazdem do Anglii. Odwlekło to tylko konieczność odpowiedniego ulokowania Pawłowicza w Uniwersytecie, na co nalegała komisja rządowa, a przysporzyło dodatkowych niesnasek i zgryzot Pawłowiczowi, jakby mu mało było choroby.

Kitajewski miał wrócić za pół roku, a bawił za granicą prawie dwa lata. Pawłowicz objął po nim zastępczo katedrę chemii czystej, z wykładami będącymi do tej pory głównym zajęciem Kitajewskiego. Zgodnie z inicjatywą Kitajewskiego, Rada postanowiła też utworzyć wcześniej planowaną katedrę chemii stosowanej, czyli przemysłowej, na którą Pawłowicz miał przejść po jego powrocie. Gdy Kitajewski w końcu zjawił się w Warszawie, dziewięć tygodni przed końcem kolejnego roku szkolnego, Rada zaproponowała mu, aby do końca roku wyłożył w skrócie kurs chemii stosowanej, podczas gdy Pawłowicz dokończyłby kurs chemii czystej. Wywołało to zawzięty opór Kitajewskiego, bo nie chciał utracić ani jednej, ani drugiej chemii i tępił Pawłowicza, jak mógł, a mógł sporo, zostawszy dziekanem – jak się okazało, ostatnim przed zamknięciem Uniwersytetu. Z trudnej sytuacji udało się wybrnąć, przywracając katedrę historii naturalnej dla kształcenia medyków i powołując na nią Hoffmanna, Pawłowiczowi zaś (za ich obopólną zgodą) dając katedrę mineralogii wraz z chemią stosowaną do gospodarstwa wiejskiego dla administratorów. Pawłowicza nominowano tymczasowym profesorem mineralogii 5 IV 1929 roku, a wykłady miał podjąć z początkiem roku akademickiego 1829/1830. Tak też się stało, lecz dane mu było wykładać ledwie kilka tygodni, bo znowu pogorszył się jego stan zdrowia i 24 VII 1830 roku umarł. Odstąpionej mu katedry nie objął Hoffmann, bo również zmarł (rok po Pawłowiczu). Tymczasowo zastąpił ich chemik Seweryn Zdzitowiecki, ogłoszono konkurs i o katedrę po Pawłowiczu ubiegał się jeszcze Józef Tomaszewski, lecz nie miało to już istotnego znaczenia, bo w 1831 roku zamknięto Uniwersytet jako sankcję po powstaniu listopadowym.

Skupia się więc, jak w soczewce, w zerwanych niemal równo z kresem Uniwersytetu losach Hoffmanna i Pawłowicza, kontrast między tym, od czego się Uniwersytet Warszawski rozpoczynał, a ku czemu zdążał i mógłby pewnie osiągnąć, gdyby mu dane było więcej czasu. Poziomem nauk geologicznych Uniwersytet Warszawski nie tylko nie dorównywał wielu uczelniom zagranicznym, lecz także Uniwersytetowi Wileńskiemu, który był w tym czasie przodującym ośrodkiem akademickim polskiej geologii, a w gruncie rzeczy jedynym, który się wówczas poważnie liczył15.